Po co w takim sekrecie,
Znienacka, ciemną nocą
Zjechali się – bo przecie
Po coś? A właśnie – po co?
Ten z Sachalinu, ten z Mińska,
Jak jakieś pogotowie,
Jak straż pożarna – dlaczego?
Nikt nie wie, nikt wam nie powie,
Mnie pytajcie, ja powiem:
W nocy, w milczeniu, w pięciu,
Z Aristowem, śnieg chlapał,
Czekali na Okęciu.
Pierwszy przyleciał Breżniew.
Człapali z nim po błocie.
Potem sfrunął Kosygin,
W następnym samolocie.
W ciemnościach pojechali
Z lotniska wprost na obrady,
Usiedli w gabinecie
Sowieckiej ambasady.
Pierwszy powiedział Breżniew:
„Towarzysze Paljaki,
Nasz obecny stosunek
Z kitajcami jest taki,
Że każdego wieczora
Kiedy kładziemy spać się,
Nie wiemy, czy jutro rano
Nie przyjdzie z nimi prać się.
Napięcie wciąż się zwiększa,
Pacyfizm wciąż się zmniejsza,
My z nimi w zimnej wojnie,
A ona co raz cieplejsza!”
„Owszem” – odrzekł towarzysz
Gomułka – „przyznaję, że nie
Uszło naszej uwagi
To wasze naprężenie,
Wy chwalebnie cierpliwi,
Pacyfistycznie wytrwali,
Ale – powiedział – „wy chyba
Nie z tem dziś przyjechali?”
„W samej rzeczy” – powiedział
Towarzysz Kosygin – „nie z tem.
Ja innym zagadnieniem
Zaciekawiony jestem
Nie, żebym ja bynajmniej
COŚ podejrzewał ściśle,
Ale” – powiedział – „pozwólcie,
Ja tylko głośno myślę –
Wy też tak wyobrażajcie,
Cały wytężcie mózg wy –
Gdyby kitajce z nami
Chcieli poszukać pluskwy
I gdyby nas napadli
W swoim braterskim szale –
Nie, żebyśmy się bali…
Nie boimy się… ale
Historia daje przykład
Nie pierwszy, nie dziesiąty,
Że najryzykowniejsza
Jest wojna na dwa fronty…
Strategiczne teorie
Zawsze tego uczyły,
W zimnej wojnie, czy w ciepłej,
Grunt mieć spokojne tyły…”
Tak głośno pomyślał
I umilkł. W nagłym zaciszu,
Towarzysz Ochab drżącym
Głosem rzekł: „Towarzyszu,
Do czego wy pijecie?”
„My byśmy tylko – chcieli” –
Odrzekł Kosygin – „wiedzieć”.
„Co?” – spytał Ochab. Jeżeli
Tam by się co zaczęło…
Z Chińczykami… na wschodzie…
Czy u was, w waszym polskim
Lekkomyślnym narodzie
Jakieś fantazje ludziom
Nie lęgłyby się w głowie?
Dajmy na to, o Wilnie…
Dajmy na to, o Lwowie…
Czy byście skrytym mrzonkom
Nie dawali się kusić,
Że wtedy jakimś szantażem
Coś można na nas wymusić?”
Patrzał w sufit. Z rękawa
Strzepnął drobinę pyłu.
„My frontem do Pekinu,
A wy” – powiedział – „z tyłu..
No, co więc ja muszę przyznać,
Że nasze ludowe chłopce
Znalazły się bez pudła,
Jak to się mówi, w kropce.
Ochab z Cyrankiewiczem
I Gomułka z Rapackim
Obu radzieckim gościom
Do nóg buchnęli plackiem,
Szloch rwał im piersi, z oczu
Łzy lały się obficie –
„Towarzyszu!” – wołali –
„Cóż wy o nas myślicie?”
„Do nas” – krzyczał Gomułka –
„Takie zachcianki głupie?
Lwów?” krzyczał, „Wilno?” krzyczał,
„Po moim” krzyczał „trupie!
Czy zdrajce, czy żmije,
Ażeby kąsać dłonie,
Co nas wyhodowały
Na swym radzieckim łonie?!”
A Rapacki z Ochabem
Dalej-że na wyścigi
Ręce z płaczem całować
Towarzyszowi Kosygi-
nowi. A on ich podniósł
Osłabłych i bez siły,
„Teraz” – powiedział – „widzę,
Że wy w sam raz dla nas-tyły.
Dziękuję wam!” – powiedział.
I Breżniew im dziękował,
Cyrankiewicza tulił
I Gomułkę całował.
I wszyscy gromkim głosem,
Aż w oknach zadrżały szyby,
Zakrzyknęli: „Na Pekin!
Na Pekin! Na Pekin!!”
Gdyby kto wątpił, nie dowierzał,
Skąd ja wiem, co w Warszawie
Cichcem, skrycie radzili –
Chętnie wam to wyjawię:
Raz, że ja telepata
I wcale mnie to nie trudzi.
Dwa, że ja znam te sprawy.
Trzy, że ja znam tych ludzi.