Lubiła jego dłonie. To na nich zapisane troski minionego dnia, cierpliwość. Miłość naznaczana na czole, drzemiąca pod opuszkami czułość albo spryt, gdy trzeba było wydobyć z opresji. Instynkt drapieżcy, czy nutka perwersji, dźwięcząca w chwilach przyjemności. Drążąca głębiej i głębiej niczym tunel, by wydobyć światło.
A to jej najczulsze centrum odbierania przyjemności. Domagające się rozkoszy niemalże po apogeum. Masował palcami wokół wyrostków, delikatnie je uciskając. Sunął w górę, pod potylicę. Zwalniał uciski, które przeradzały się w muśnięcia. Opuszki – w usta, lubiła wyczuwać jego oddech. Wdech i wydech. Aż wreszcie szczypał, gryzł, całował, ssał, smakował. Wiedział, gdy była gotowa.