Żywiołem narodowym określali XIX-wieczni klasycy społeczność, która nie w pełni wykształciła swój narodowy charakter, nie zbudowała narodu dążącego do odpowiedzialności za własną państwowość. A tylko w takim przypadku będzie ona w jego obronie rzucać na szalę własne życie. Po rozpadzie Imperium Rosyjskiego na początku XX wieku tak ukształtowanych Ukraińców było jeszcze za mało, by masowo walczyć o własną państwowość.
W tym sensie Ukraińcy po 24 lutego 2022 r. dają dowód, że ich trwające dziesięciolecia nacjonalistyczne dojrzewanie (na drodze którego były też momenty, o jakich woleliby nie pamiętać, i które groziły stoczeniem się ku wynaturzeniu) stali się dojrzałym narodem. Prosty człowiek, wespół z przedstawicielem elity politycznej, kulturalnej czy artystycznej, porzuca tam swój dotychczasowy tryb życia, bierze udział w walce z najeźdźcą i – bywa – ginie za ojczyznę. Ukraina broni się przed agresją o wiele potężniejszego przeciwnika jedynie dzięki temu, że istnieje ukraiński naród.
Z drugiej strony w świecie Zachodu mamy do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym tego zjawiska. Dawne narody, pod wpływem wielu czynników, przeżywają przyspieszony proces denacjonalizacji, której efektem jest znikanie narodu na rzecz żywiołu post-narodowego. Stąd w tamtejszych badaniach statystycznych wyniki wskazujące, że w wypadku zagrożenia zewnętrznego walkę z najeźdźcą deklaruje od kilku do kilkudziesięciu procent społeczeństwa. Zwykle poniżej połowy mieszkańców. Mamy i w Polsce heroldów żywiołu post-narodowego. Ich wyrazicielem jest podmiot liryczny piosenki-manifestu „Sorry Polsko” Marii Peszek. Gdzie byłby on i jemu podobni teraz, gdyby to Polska, a nie Ukraina, broniła się przed rosyjskim najazdem? Pewnie w Niemczech, lub jeszcze dalej, uprawialiby swój nowoczesny internacjonalistyczny patriotyzm w postaci zbierania gówna po psie.