„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”

* * *

Samotność to nie był stan, którego nie znałem – i nie lubiłem trochę – z wcześniejszego życia. Bynajmniej…

Moja samotność to nie był brak ludzi, tylko brak entuzjazmu do dzielenia się z innymi tym, co dla mnie ważne. Dlaczego tak? Miałem postępujące z wiekiem przekonanie, że było to dla nich mało czytelne albo po prostu nudne i, między innymi, dlatego ich to mało obchodziło.  Albo wcale.

A, co za tym szło, uznawałem z czasem, że to, co według mnie „ważne”, jest tak naprawdę nieważne i nie ma co zawracać komuś głowy. I chyba byłem w tym podobny do mojego ojca. W ogóle byłem podobny tylko do ojca. I fizycznie, i psychicznie. I w sumie jestem z tego dumny.  I spokojnie niosę to w sobie.

Polubiłem milczenie, przerywane, dla niepoznaki, raz na jakiś czas kompletnymi komunałami i bzdetami. To, co uważałem za ważne, czasami zapisywałem w różnych mniej lub bardziej zakamuflowanych formach, ale nikt tego nie czytał. A nawet jeśli czytał, to nic za tym nie szło.

I może nawet logiczne jest, że „karą” za to wszystko musiała być samotność absolutna, wysublimowana, nie z tego wręcz świata… Czym się strułeś, tym się lecz…?

* * *

„Nie jest mi dobrze tak do końca, / ani tak bardzo w końcu źle, / pod bladożółtą blaszką słońca, / dopóki mogę wierzyć, że / jest jeszcze tutaj wierszy parę, / których nikt za mnie nie napisze. / I prawda jest, że w życia prozie / poetów wini się za ciszę.”

* * *

I jeszcze:

„Nie przystawiaj lustereczka / nazbyt blisko twarzy. / Ręko, ty masz pisać wiersze, / żeby łatwiej było marzyć. / Żeby łatwiej było marzyć, żeby piękniej można śnić. / Dziś poeta tak jak nigdy / musi dzielnym chłopcem być…”

 

* * *

„Remis – remis” – jak pięknie mawiał kolega o ksywie Owsik.

 

* * *

Zawsze marzyłem o tym, żeby napisać takie drugie „Daj des…”. Albo „Pejzaż bez ciebie”. I nie dałem rady.

* * *

Peter Weir. Największy.

* * *

 

Po kilku latach sprawy dochodzenia do przyczyn, do prawdy itd. zostawił to Bogu, losowi, czy tam przypadkowi. Jak zwał tak zwał. Uznał, pewnie słusznie, że sprawa go przerasta i dlatego jedynie rozsądnym wyborem będzie czekanie.

Nie wiedział tylko, na co…

* * *

Nie lubił, kiedy zima wracała. Ptaki już zaczęły budować albo poprawiać tamtoroczne gniazda, zieloność wychodziła z pąków i nabrzmiałej seksem ziemi, a tu nagle wracał śnieg i mróz. Absurdalna zima, która i tak nie miała szans, ale jeszcze walczyła o swoje.

CDN…

 

 

zdj.: Jarosław Matuszewski