Dzień mroczny, mokry. W sądzie
Okręgowym w Warszawie
Odbywa się rozprawa
Przy drzwiach zamkniętych. Na ławie
Oskarżonych zasiada
Przed frontem groźnego sądu
Młody człowiek, trzydziesto-
Kilkoletni. Z wyglądu
Jak gdyby inteligent,
Malarz może czy aktor,
Albo powieściopisarz
Czy w ogóle redaktor,
Może nawet poeta,
Bo czoło ma wysokie,
Gładkie – szczupły na twarzy,
A włosy jasnolokie,
A oczy nieobecne,
Jakby zbudzone ze snu ma,
A w źrenicach zarazem
Płomienie i zaduma.
Zgadza się, oskarżony
Istotnie, w swoim rodzaju,
Jest wybitnym Poetą
Polskim, chociaż on w kraju
Mniej znany, bo przeważnie
Przebywa na emigrancji
I tak pisuje – w Szwajcarii,
W Anglii, głównie we Francji.
I tam wydaje swe dziełka,
Które tylko przypadkiem
Docierają do kraju
I rzadko, i ukradkiem,
Pośród młodzieży zwłaszcza,
Przelotnym krążą dreszczem,
Lecz za granicą jest niemal –
Sit venia verbo – „wieszczem”.
Ogłosił sporo dziełek,
Poematów, paszkwili,
Wierszy. Nazywa się Juliusz
Słowacki.
właśnie w tej chwili
Siedzi bez ruchu. Wyrazu
Bladej twarzy nie zmienia.
Słucha, jak prokurator
Czytą akt oskarżenia.
Sala sądowa jest pusta,
Pusta prasowa ława,
Galeria dla publiczności
Pusta. Cała rozprawa
Tajna. Ja tylko, jako
Jedyny obserwator,
Siedzę skulony w kącie
I słucham. A prokurator
Powiada: „Oskarżony
Dopuścił się zniewagi
Rzpltej Polskiej!
W sposób jawny i nagi,
Piórem, znaczy się, drukiem,
Z efronterią cyniczną
Obraził Nową Polskę
ludowo- Demokratyczną!
„POLSKO, LECZ CIEBIE BŁYSKOT-
KAMI, napisał, ŁUDZĄ!
A TERAZ SŁUŻEBNICĄ
JESTEŚ, napisał, CUDZĄ!-
A ja bym chciał zapytać,
Czytając takie zwrotki,
Jakież to pan poeta
Na myśli miał „błyskotki”,
Którymi jest obecnie
Nasza Polska ludowa
Tak łudzona?.. Jeżeli
pod łupę wziąć te słowa –
Co to są te błyskotki?
Czy to nasze zdobycze
Społeczno. wychowawczo –
Włościańsko-robotnicze?
Czy może sprawozdania
Z plenum? Czy dyrektywy
Z KC? Czy marksistowska
Dialektyka? Czy kolektywy?
Czy twórczość planowana?
A może pisma Lenina,
Stalina, Cyrankiewicza,
Gomułki i Kosygina?
Niestety, nie wydostałem
Wyjaśnień od pana wieszcza.
Jakie to są „błyskotki”,
Które w wierszu zamieszcza?
I co to znaczy, że teraz –
Zwróćmy tylko uwagę
Na ten czas teraźniejszy.
Na tę bezczelną zniewagę,
Że TERAZ JESTEŚ CUDZĄ
SŁUŻEBNICĄ… to znaczy
Czyją? Może Wysoki
sąd zastanowić się raczy –
Czyją? Czyjąś Ościenną?
Czyjąś, prawda, sąsiedzką?
Czy wieszcz insynuuje,
Że służebnicą radziecką?!
Czy to takie aluzje?
Czy to takie poszlaki?!
I mało tego! W następnej
Zwrotce jest passus taki:
„ZRZUĆ DO OSTATKA TE PŁACHTY
OHYDNE… TĘ DEJANIRY
PALĄCĄ KOSZULĘ! – – tak pisze.
Z tej emigranckiej satyry
Coś więcej się wyłania
Niż sama grafomania!
To jest, Wysoki Sądzie,
Wyraźny akt podżegania!
Co to jest za koszula,
Którą pan Juliusz Słowacki
Tak nam doradza, ze swojej
Emigracyjnej zasadzki,
Zrzucić? Bo ona paląca?
Ohydna, prawda? Ciasna?
Więc zrzucić?! Jak?! Wysoki
Sądzie, sprawa jest jasna.
Na świadka oskarżenia
Oraz na rzeczoznawcę
Powołuję” – powiedział. –
Nim skończył zdanie, w ławce
Zerwał się duży, łysy,
Usłużny, już podbiegł blisko,
Nogami szastnął, imię
Jarosław – szepnął – nazwisko
Iwaszkiewicz. Zaświadczam,
Że w charakterze poety
Znałem oskarżonego
Od dziecka… i niestety
Uprawia burżuazyjny
Mistycyzm… i religianctwo…
Zgniły zachodni romantyzm
I skrajne emigranctwo…
Sabotaż socrealizmu
Przez anty-socpanteizm
I kontrrewolucyjny
Sensrebrnysalomeizm…
Żeby powiedzieć krótko,
Według mojego zdania,
Jest to pisarz niepewny…
Niegodny zaufania”…
Prokurator wstał znowu
I krótko rzekł: „Ekspertyza
Naszego świadka i jego
Wnikliwa analiza
Wszelkie wykręty przygważdża
I wymówki przydusza.
Dla groźnego przestępcy
Słowackiego Juliusza,
Za szkalowanie narodu
I akty kontrrewolucji,
Żądam kary doraźnej,
Publicznej egzekucji”.
Usiadł zadowolony.
obrońca wstał z drugiej strony,
Rzekł: „Wobec wyraźnej winy,
Zrzekamy się obrony”.
Prezes sądu rzekł głosem
Zachrypniętego upiora:
„Sąd się przychyla do wniosku
Pana prokuratora.
Oskarżony zostaje
W Ludowym Sądzie Warszawskim
Skazany na rozstrzelanie
publiczne, na placu Saskim”.

*

Dzień mroczny. Niebo jakby
Z brudnego bohomazu.
Kilkoma taksówkami
Z gmachu sądu od razu
Jedżiemy na rozległy
Plac. Tam już złowrogi
Pluton żołnierzy stoi
Z karabinami u nogi.
PODNIEŚLI BROŃ DO OKA.
CHCĄ ZAWIĄZAĆ OCZY.
NIE POZWOLIŁ OFICER
WYSTĄPIŁ PO PRZEDZIE.
JUŻ MA KOMENDEROWAĆ.
COŚ MI SERCE TŁOCZY.
NAGLE KRZYK SŁYCHAĆ W TŁMIE:
STÓJ! ADIUTANT JEDZIE!
OFICER GO NIE WIDZI
RĘKĘ PODNIÓSŁ W GÓRĘ.
Zbudziłem się. Sny, ostatnio,
Miewam dziwnie ponure.