Najpierw był wspólny komunikat federacji Polski, Czech i Szwecji o odmowie gry barażu z Rosją na jej terenie. Opinii publicznej nie podobała się umiarkowana – powiedzmy – stanowczość. Prezes Kulesza tłumaczył, że strona polska chciała ostrzejszego oświadczenia, a ostateczna jego treść była wynikiem kompromisu. Pozostał niesmak, który potęgowało nazwanie zbrodniczego najazdu Rosji jej „konfliktem z Ukrainą”. Dzisiaj PZPN się zreflektował. Nie tylko nie zagramy z Rosją w Moskwie, ale nie zagramy w ogóle. I bardzo dobrze.
„Czym sportowcy zawinili?”, „Oni chcą tylko uprawiać swoje dyscypliny”, „Wielu z nich sprzeciwia się wojnie i Putinowi” – takich głosów nie brakuje. Ale to jest wojna, a na każdej wojnie rykoszetem obrywają ludzie niewinni. Nie tylko po poszkodowanej stronie, ale też po stronie najeźdźcy. W Ukrainie giną ludzie. Co więcej – ukraińska ludność cywilna.
„Nie mieszajmy sportu i polityki” – tak z kolei bardzo często mówi się w FIFA i UEFA. A FIFA nadal nie wykluczyła (choćby czasowo) Rosji, jednocześnie zawieszając Kenię i Zimbabwe za korupcję na szczytach ich władz futbolowych.
Cała najnowsza historia największych federacji piłkarskich to festiwal mafijnych układów, jawnie nierównego traktowania członków, braku moralności po prostu. W oczach ludzi kochających piłkę, te organizacje sięgnęły dna. Od najbliższych decyzji zależy, czy to dno przebiją, czy zaczną się od niego odbijać.
A futbol sobie poradzi. Nawet bez pieniędzy z Gazpromu.