Dzień pierwszy, czyli: o co chodziło Realowi?
Na dzień dobry Liga Mistrzów zaserwowała nam hit 1/8 finału. Trudny dotychczas do określenia dream team z Paryża podjął będący w lekkim(?) dołku Real Madryt. Na Parc des Princes niby wszystko się zgadza. Ligę francuską, mimo potknięć, PSG wciąga nosem. W Champions League zespół zrobił jesienią swoje, dominując grupę wespół ze swoimi „szejkowymi kolegami” z Manchesteru City (o których za moment). Skoro tak, to dlaczego nie jest dobrze? Chyba dlatego, że latem za dużo sobie po tym projekcie obiecywaliśmy. A Messi zawodzi. A Ramos ciągle się leczy. A nie wiadomo po co został ściągnięty Wijnaldum. Mauricio Pocchettino jeszcze nie zdążył w tym sezonie niczego przegrać, ale prasę ma parszywą. Podobno w wakacje ma go zastąpić Zinedine Zidane. I tak naprawdę zgadza się jedno – Kylian Mbappe.
Francuz od kilku lat łączony jest z Realem. Sam mówił, że gra na Santiago Bernabeu to jego marzenie. Zapewne dojdzie do tych przenosin już po tym sezonie, tym bardziej, że Real czeka przebudowa. Już odszedł Ramos. Mimo doskonałej formy, zbliża się koniec kariery Luki Modricia. Wciąż wielki Karim Benzema ma trzydzieści pięć lat. Potrzeba świeżej krwi, a znając przyzwyczajenia Florentino Pereza, pojawią się duże nazwiska – takie jak Mbappe.
Real jest wciąż bardzo mocny. Carlo Ancelotti nie zdecydował się jednak pójść na wymianę ciosów. Królewscy oddali inicjatywę gospodarzom, którzy do przerwy mieli problem z przekuciem jej w okazje bramkowe. Po zmianie stron pojawiły się konkrety. Ciągnący drużynę Mbappe podpuścił Carvajala do popełnienia faulu w polu karnym. Piłkę na wapnie ustawił Messi i – tak jak rok temu na tym stadionie, jeszcze w koszulce Barcelony – zmarnował szansę. Rzuty karne są przekleństwem tego genialnego futbolisty. Gol mógł PSG napędzić, a jego brak stopniował tylko napięcie. Nieczęsto bowiem trafia się tak bojaźliwy Real, z tego trzeba korzystać.
Paryżanom udało się dopiąć swego w doliczonym czasie, kiedy błyskotliwą akcję przeprowadził, a następnie z zimną krwią sfinalizował Kylian Mbappe. Uratował tyłek Messiemu, dał spokój drużynie i trenerowi. Trudno natomiast zrozumieć Real. Kiedy masz z przodu znajdujących się w znakomitej formie Viniciusa i Benzemę, takie zachowawcze granie jest marnowaniem potencjału. Nie przystoi wielkiemu klubowi i tak doświadczonemu zespołowi. Niby remis był blisko, ale tak naprawdę powinno się skończyć wyższą porażką i komplikacjami w rewanżu. Tak czy inaczej Real u siebie będzie musiał atakować. I dobrze.
Dwumecze trwają zwykle 180 minut. Czasami 210. Manchester City zamknął swój w 45. Mistrzowie Anglii prowadzili do przerwy 4:0 ze Sportingiem w Lizbonie.
Skończyło się piątką, a mogło być wyżej. Manchester City wykazał się nadzwyczajną skutecznością w pierwszej połowie, trafiając do siatki cztery razy na pięć prób. Portugalskie drużyny znane są z tego, że – niezależnie od przeciwnika – u siebie grają odważnie, często sprawiając niespodzianki, kiedy pokonują wyżej notowane ekipy. Sporting też starał się na początku atakować, ale każdy kolejny stracony gol podcinał gospodarzom skrzydła. Niszcząc przeciwnika w pierwszej połowie, The Citizens po przerwie nieco zwolnili, nie zapominając jednak o podrasowaniu wyniku – piękne trafienie Sterlinga było ozdobą całego meczu. Zatem znamy pierwszego ćwierćfinalistę Ligi Mistrzów.
Dzień drugi, czyli Bayern w opałach
Drugi dzień i drugi hit. Tym razem Inter nie zawalił fazy grupowej. Liverpool natomiast tylko w niej wygrywał. Oba zespoły są w czołówce tabel swoich lig; nerazzurich czeka zacięta walka o obronę scudetto, a The Reds chcą jak najdłużej naciskać Manchester City.
Mecz na San Siro od początku był bardzo zacięty. Liverpool zaczął mocniej, przeważał w pierwszej połowie, ale najlepszą okazję stworzył sobie Inter – Hakan Calhanoglu trafił w poprzeczkę. Po przerwie mistrzowie Włoch od razu postanowili przypomnieć, że są dzisiaj gospodarzami. Bardzo wysoko siedli na Liverpoolu, który miał problem z wyjściem z własnej połowy. Inter szumiał, tylko miał jeden problem – nie oddawał celnych strzałów. A Juergen Klopp obserwował, analizował i przeprowadzał zmiany. Wprowadzony w przerwie Roberto Firmino dał prowadzenie gościom zgrabnym strzałem głową. Posłanny do boju po godzinie Jordan Henderson uporządkował grę w środku pola. Po strzeleniu gola Liverpool prawdopodobnie zrozumiał, że można tutaj pokusić się o duży komfort przed rewanżem.
W zamieszaniu podbramkowym najsprytniejszy okazał się Mohamed Salah, kopnął lekko obok zasłoniętego Handanovicia i było po ptakach. Szkoda Interu, bo dwubramkowy deficyt stawia go w bardzo trudnej sytuacji w rewanżu. Grając odważnie wywiązał się z roli uczestnika hitowego meczu. Górą jednak było doświadczenie.
Salzburg i Bayern to zestaw z najbardziej oczywistym faworytem. To co, Lewy i spółka kopiują Manchester City i za trzy tygodnie sparing u siebie? Ależ nie!
Mistrzowie Austrii zagrali tak, jak powinien każdy „kopciuszek”. Bez respektu, odważnie i uważnie. Objęli prowadzenie po dwudziestu minutach, a potem mogli je podwyższyć. Wygrywali do przerwy zasłużenie. Bayern to zbyt doświadczony zespół, żeby zaskoczyła go brawurowość słabszego rywala, ale – no cóż – miał kłopoty. Po przerwie mistrzowie Niemiec przejęli inicjatywę, stworzyli sobie dużo sytuacji, spośród których kilka powinni zamienić na gole. Znakomicie bronił jednak Phillip Kohn. Salzburg nie odgryzał się często, choć też może pluć sobie w brodę, bo mógł niedługo przed końcem ponownie zranić faworyta. Strzelec pierwszego gola Adamu tym razem uderzył gorzej. Za to Bayern uratował się chwilę przed upłynięciem regulaminowego czasu, za sprawą Comana.
Monachijczycy zapewne awansują, ale Salzburg pokazał, że stać go na sprawienie sensacji. Oby zrobił wszystko w tym kierunku w rewanżu. Słabo zagrał Robert Lewandowski. Wybitni piłkarze to tylko ludzie.