Z Wojtkiem Golbiakiem rozmawiają Adam Świć i Jakub Hapka.
https://kozirynek.online/blog/2019/08/13/ucieczka-do-raju-wywiad-z-gitarzysta-zespolu-metasoma-wojciechem-golbiakiem/?fbclid=IwAR0GFnOUhStIbFOxs_s3FbNYFa9P0PKPHv6SybRCPPQ8BkTdEJDYuexDGUE
https://kozirynek.online/blog/2019/08/20/wywiad-z-wojciechem-golbiakiem-cz-2/?fbclid=IwAR3v5RMlWkwYgxIJPe8ZjHrC30yPAWe58vk6YDEOe-Z5M8L7WOsGcT5ILwA
J. H.: Wg słów kolegów z zespołu, w Twoich żyłach tętni stoner metal…
Jeśli chodzi o stoner metal, to przytoczę Stone Age People z Radzynia – to była pierwsza z kapel, która mnie zainspirowała w tym kierunku jako nastolatka. Na temat swojego stylu wypowiadali się, że to stoner rock. To wolniejsza, bardziej sfuzowana wersja metalu i hard rocka. Taka motorowa nuta.
Mam nadzieję, ze niebawem uda im się sfinalizować nagranie pyty, która poszła w odstawkę na zbyt długo .
A. Ś.: Gdybym miał ich określić najkrócej: to są luzacy nie przejmujący się niedostatkami, grający dla radości. Gdy tego słucham, od razu widzę pędzący pusta drogą motocykl. Każdy robi coś innego w życiu, a jak spotykają się na scenie, to są rockmanami. Dobra zabawa, która udziela się publiczności. Wszyscy się bawią.
To od angielskiego slangu „stoned” – być ujaranym. Co niektórzy lubią sobie przypalić, wypić piwko i pograć muzykę dla przyjemności. Odpalić grilla – to jest taki styl życia.
J. H.: W wywiadzie dla Interii powiedziałeś: „Idąc ulicą, będąc w pracy w głowie robię kawałek. Niektórzy układają skok na bank, ja muzykę”. Czy komponując nowy utwór czerpiesz z innych gatunków muzyki?
Jeżeli chodzi o „Metasomę” kawałek zaczyna się od riffu. Jest dla mnie bazą utworu. Podejrzewam, że tak jest u wielu gitarzystów. Zazwyczaj nagrywam to sobie na telefon, idąc do pracy odsłuchuję. Często podczas pracy, gdzie nie mam tej muzyki, dużo powstaje w głowie. Chwytam za telefon, nucę następną linię melodyczną. Zachodzę do domu i robię to dalej.
A. Ś.: Czyli te frazy układają Ci się „na sucho”, bez instrumentu?
Tak, czasami to już głowa boli. Ta muzyka non stop lata mi w myślach. Gdzieś ją sobie umieszczam. Główną bazą w numerze jest riff.
A. Ś.: Jakiej muzyki słuchasz w domu, dla przyjemności?
Ku zdziwieniu, mało metalu. Być może dlatego, że mam tego dosyć na scenie. Słucham bluesa, classic rock, nawet jazzu. Czasem nawet muzyki ambient. Po prostu, żeby się uspokoić. Po całym dniu pracy nie mam ochoty słuchać metalu. Chociaż idąc do niej, fajnie jest go posłuchać, daje kopa.
Jeżeli jestem w domu, bądź w drodze z pracy to jest Pink Floyd, Rolling Stones, solowe plyty Zakk’a Wylde – takie klimaty. Naprawdę nie muszę słuchać metalu, żeby mieć inspiracje do tworzenia metalu.
J. H.: Projekty, plany, marzenia, najbliższe koncerty…
Chciałbym sfinalizować akustyczny projekt. To jest coś, co musi być zrobione. To jest kwestia czasu, a nie „czy”. Jednak mając dwa zespoły metalowe, pracę muszę sobie ten czas wygenerować. Zazwyczaj jest tak, że gdy mamy koncerty z Metasomą czy Death Valley Knights, gdzie też zajmujemy się robieniem kawałków, to automatycznie odstawiam akustyczny projekt.
Jak go zaczynam, nie mam za dużo Metasomy – zaczynam się angażować. Siedzę w domu z akustyczną gitarą. Wracam do kawałków, które są gdzieś „przepołowione”, ponagrywane na telefon, próbuję je kończyć. No i zawsze znowu mnie coś rozproszy – wpadają jakieś zobowiązania z innymi zespołami. To chyba brak czasu, na skupienie się nad tym.
Ale bardzo bym chciał nagrać akustyczną płytę – czy to będzie w języku polskim czy w obu. Chociaż grając tam akustycznie więcej niż w Polsce (nazwałbym to okazjonalnym graniem – raz na rok z chłopakami z Radzynia), chciałbym mieć jakąś liczbę kawałków w języku angielskim. Nie wiem, jak ludzie odebraliby utwór po polsku podczas koncertu. Raczej tego nie chciałbym stosować.
Widzę, że coraz częściej pojawiają się tam oferty akustycznych koncertów. Choćby ostatnie miesiące, granie supportu przed Eric’iem Martinem (Mr Big), przed chłopakami z Burning Rain, Doug Aldrich – fama rośnie. Grając te dwa koncerty, otwiera mi to sporo drzwi na przyszłość. Wystarczy powiedzieć, że otwierałem koncert dla tych panów, widzę, że łatwiej jest dostać więcej fajniejszych propozycji.
Podejrzewam, że w przyszłym roku będzie ich trochę więcej.
Grając tam mam polską ekipę, z którą znam się jakiś czas, gram koncerty. Jeżeli chodzi o Polskę, jeśli chłopakom by nie pasowało, mam tutaj Jaca, Piotra Kłoczko i wielu fajnych muzyków znalazłoby się do tego projektu. Można tak działać – współpracować z innymi muzykami, którzy zrobią robotę.
Pozostaje kwestia znalezienia czasu na to wszystko.
Życząc powodzenia w muzycznych planach, dziękujemy za rozmowę.
*
Powiedzieli o Wojtku:
Paweł Żochowski
Zawsze podziwiałem ludzi żyjących swoją pasją. Pasję jaką żyje Wojtek miałem okazję obserwować w latach 90-tych min. na scenie dzisiejszego Radzyńskiego Ośrodka Kultury. Koncerty Mandragory (zespół, który o ile dobrze pamiętam ewoluował z grupy Proro(c)k), były dla mnie niesamowitym przeżyciem. Z dzisiejszego punktu widzenia mogę śmiało stwierdzić, że w momencie wyjazdu Wojtka Golbiaka i Pawła Stolarczyka skończyła się pewna epoka tzw. radzyńskiej sceny rockowej. Oczywiście w międzyczasie pojawiły się pewne smaczki w postaci np. A.R.D. czy też Soulbourner, ale schyłek pewnej epoki postępował.
I wtedy przybiegł do mnie Molas. Oczy mu się błyszczały, był wyraźnie podekscytowany.
– Myślałeś o Metasomie? – zapytał z delikatną nutą niepewności.
Oczywiście, że myślałem. Tylko jak…?
– Ile? – zapytałem.
– Koszty dojazdu – odpowiedział.
Hmmm… Koszty dojazdu z Londynu…
– Bierzemy!
Przyjechali 3 maja 2016 roku w ramach Dead Happy Tour. Z Wojtkiem zamieniliśmy kilka zdań przed samym koncertem. Zapewnił mnie, jak on to określił: „My nie pie…limy się w tańcu”, co było chyba delikatnym ostrzeżeniem i uwagą na to, co się będzie działo. Odparłem krótko: – Spoko!
Jak deklarował, tak zrobili. Niesamowity koncert, niesamowici ludzie. Pogodni, uprzejmi i przyjaźni (mam tu na myśli w szczególności Michała Sędzielewskiego którego serdecznie pozdrawiam). A koncert? Jeden z lepszych na jakich byłem. Strzał w dziesiątkę. Kto nie był niech żałuje.
Były również plany zorganizowania kolejnej sztuki w Oranżerii i przy okazji nakręcenia promocyjnego DVD. Doszło nawet do pewnych ustaleń z menadżerem grupy, Liborem Pribramskym, ale z rożnych względów również logistycznych pomysł ten został przełożony na inny termin. Szkoda.
A Wojtek? Cóż… Bardzo lubię fanów Black Label Society. Oni wiedzą, co jest dobre. 🙂 A na poważnie? Pełen profesjonalizm, zarówno solo jak i w zespole, zarówno kompozycyjnie, jak i brzmieniowo. A kto nie wierzy niech posłucha „Just Breathe”.
*
Jacek „Jaco” Rachubik:
Wojtas jest bardzo zdolnym i solidnym gitarzystą. Dźwięki, które komponuje nie są bardzo skomplikowane, jest dużo melodii i kopa. Nie jest sztuką przelecieć cały gryf w kosmicznym tempie w ciągu dwóch sekund, ale zrobić coś prostego, coś co zostanie w głowie. Tu tak właśnie jest, słuchasz, zostaje, możesz z pamięci przekazać dalej. Grając, czy jamując razem z nim nigdy nie miałem problemu by przejść w następną część. Jeden riff w drugi przechodził płynnie i wszystko się zgadzało, tylko omikrofonować, nagrać, drobne poprawki i kawałek gotowy. Rozumieliśmy się bez słów. Solówki bardziej skomplikowane, ale tak jak z podstawą – bardzo podobnie.
W jego kompozycjach można wiele usłyszeć. Od brutalnego łojenia po klasykę rocka brytyjskiego, amerykańskiego, aż po akustyczne balladki z odrobiną melancholii. A to wszystko okraszone dodatkowymi dźwiękowymi smaczkami.
W roli wokalisty też sprawdza się świetnie, czy to wokal wspierający, czy własne kompozycje, tam tak samo wszystko się zgadza. We jego własnych piosenkach linia wokalu to miód dla uszu. Słuchając raz wszystko zostaje w głowie. Tutaj przykład, piosenka zrobiona na prezent dla pewnego pana pod jego wiersz.
https://soundcloud.com/iacoomeen/nagrywka-master
Nie da się tego wszystkiego opisać, po prostu trzeba posłuchać…
*
Wojciech „Molas” Gil:
Kiedyś sprzedałem Wojtkowi tzw. „fuza”. Jak na tamte czasy to był całkiem fajny przester, a jak wiadomo u każdego rock n’ rollowca, przesterowana gitara to jedyny słuszny dźwięk. Ten „fuz” był ładny, czerwony, brzmiał dosyć ostro. Wojciech tak go wziął w obroty, że czerwony lakier z czasem zniknął a ostre brzmienie, ,jak się okazało, to kwestia gitarzysty i można z niego wydobyć od ciepłej, miękkiej barwy po ciężki metalowy sound. Taki właśnie jest Wojciech, nie udaje nikogo,j est prawdziwym rockowym twardzielem – mając jednocześnie bardzo wrażliwe wnętrze i mam nadzieję, że jeszcze nie raz nas zaskoczy. Trzymam za Niego kciuki! 😊
*
Michał Sędzielewski:
Po 10 latach spędzonych na wspólnym graniu w Metasomie spokojnie mógłbym napisać książkę o Wojtku. Mamy olbrzymi bagaż doświadczeń zarówno muzycznych jak i personalnych. To cud ,że ciągniemy jeszcze tą maszynę zwaną Metasomą. Zawdzięczamy to na pewno umiejętności dyskusji i pasji. Wojtek jest świetnym gitarzystą . Jego możliwości i ogromną wrażliwość można usłyszeć w jego solówkach, które są swojego rodzaju opowiadaniami. Jest w nich dużo melodii i groovu. To jest jego znak rozpoznawczy. Dla mnie bardzo ważne jest to, że można na niego liczyć. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek odmówił mi pomocy . Mam nadzieje ,że będziemy współpracowali niezmiennie jeszcze wiele lat niezależnie od wszelkich przeciwności. Heavy Metal to nie kwiatki i czekoladki . Pasja i konsekwencja w tym co robisz to jest jedyna droga do sukcesu.