Król udawał, że nie widzi Wojtka, pomimo jego pozdrowień. Minął bramę i na środku placu zobaczył drzewo. Było otoczone jadowitymi wężami. Młody król wzdrygnął się i zaczął machać mieczem, by je pozabijać. Lecz co tylko któregoś zgładził, na jego miejscu pojawiały się dwa takie same. Któryś sprytniejszy podpełzł do króla i ukąsił go w stopę.

Władca syknął z bólu i wypuścił miecz z ręki. W tej samej chwili, kolejny z gadów, oplótł królewską szyję, a dwa następne spętały mu nadgarstki. Wojtek widząc to wszystko, przestraszył się, lecz podszedł do węży i spróbował rozplątać ręce władcy, patrząc w jego błękitne oczy. Lecz twarz leżącego nie wyrażała już nic. Biedny, nieprzyzwyczajony do pokonywania trudności, zmarł z przerażenia.
Wojtek odsunął się od drzewa myśląc: Jak ja sobie poradzę ze zgrają węży, skoro sam król ich nie pokonał? Jakoś to będzie. By dodać sobie otuchy zagrał na fujarce. Już po chwili ziemia zatrzęsła się i na horyzoncie pojawiło się mnóstwo niedużych stworzeń. Wojtek czmychnął w pobliskie krzewy w ostatniej chwili ratując się przed stratowaniem. Wychylił ostrożnie głowę i patrzy, a to kłębowisko jeży rzuca się na węże, a one uciekają czym prędzej. Po kilku minutach wszystko ucichło i jeżyki zaczęły się rozchodzić.

– Dziękuję za pomoc – krzyknął za nimi Wojtek podchodząc do drzewa. Rozejrzał się bacznie, lecz nigdzie nie było króla. Domyślił się, że węże wyładowały na nim całą swoją złość. Jak dobrze, że mnie to nie spotkało – pomyślał. W tej samej chwili wokół drzewa usłyszał szum i z drobnych roślin urosła bujna łąka zasłaniając sobą czarodziejskie drzewo. Nie sposób było się przez nią przedostać.

-Co teraz? – zastanowił się Wojtek i wyjął fujarkę. Poprzednim razem pomogła, to może i teraz da radę. Zagrał na instrumencie i usłyszał tętent kopyt. To olbrzymie stado saren przybyło na miejsce i ze smakiem zaczęło zajadać bujną roślinność.

– Dziękuję, sarenki – uśmiechnął się do zwierzątek, które dużo wolniej, bo z pełnymi brzuszkami, oddalały się tam, skąd przyszły.

Podszedł Wojtek do drzewa i mu się przygląda. W końcu sięgnął ręką i zerwał jeden z rosnących niżej owoców. Zważył go w dłoni, obejrzał. Owoc przypominał śliwkę. Dlaczego mam sam się tym cieszyć? Nazrywam ich więcej i zawiozę do miasteczka. Każdy chce być mądry, bogaty i najedzony. Jak pomyślał, tak zrobił. Zerwał całą torbę owoców i wrócił do domu na królewskim rumaku. Taka droga była o wiele przyjemniejsza i nogi go nie bolały. Poza tym miał jedzenia i picia pod dostatkiem.

Gdy odpoczywał w lesie, zdawało mu się, że ten szumi, by zasadzili pestki do ziemi. Dziwny był ten sen, lecz drzewa, które widział w nim Wojtek, do złudzenia przypominały te, które napoił przy pustej studni. Postanowił, że gdy tylko dojedzie do domu, zrobi to, co poradziły. Wszak co ma do stracenia?

Rodzice i rodzeństwo witali go bardzo wylewnie. Udał się na zamkowy rynek i polecił zwołać wszystkich mieszkańców. Opowiedział o swoich przygodach i o młodym królu. Każdej osobie dał po jednym owocu, radząc, by po ich zjedzeniu, włożyli pestki do ziemi. Już niedługo w całym królestwie urosły całe owocowe sady. Wieść o smacznych owocach rozniosła się do innych królestw, wsi i miasteczek. Wszyscy chcieli spróbować ich smaku, który nie miał sobie równych. Ludzie z całego świata kupowali wypestkowane owoce i zabierali je do swoich domów, by robić z nich przetwory. Dzięki temu królestwo bogaciło się. A ponieważ młody król nie żył, należało powołać nowego, by sprawiedliwie rządził królestwem. Mieszkańcy jednogłośnie wybrali na to stanowisko Wojtka, ku uciesze i dumie jego rodziców. Odtąd w krainie zapanowała mądrość nowego króla, który sprawił, że wszyscy poddani żyli dostatnio i szczęśliwie. Bo mądrość władcy bierze się nie tylko z owoców, lecz przede wszystkim z dobroci serca.