W 1995 roku dostał ją George Weah, choć w całym roku strzelił ledwie kilkanaście goli.
Pavel Nedved nie mógł wystąpić w finale Ligi Mistrzów w 2003 – zresztą przegranym przez jego Juventus – bo był zawieszony. Mimo to zdobył uznanie elektorów. Rok później to samo spotkało Andrija Szewczenkę, którego nawet nie było na rozgrywanych w Portugalii mistrzostwach Europy, poza tym był uczestnikiem jednego z najbardziej zdumiewających powrotów w historii. Tyle, że jako bohater negatywny, bowiem jego Milan został zmiażdżony przez Deportivo La Coruna w Lidze Mistrzów, pomimo trzybramkowego zapasu, wypracowanego w pierwszym meczu. Tęsknię za czasami, kiedy dla głosujących w plebiscycie Złotej Piłki liczyło się najpierw wrażenie, jakie piłkarz robił swoimi występami, a dopiero potem sukcesy drużyny czy – o zgrozo – PR wokół kandydata. Co bym zrobił, obierając takie kryteria?
Na pewno nie dałbym Złotej Piłki Leo Messiemu. Od trzydziestu lat oglądam piłkę i uważam Argentyńczyka za zdecydowanie najlepszego piłkarza tego czasu. Ale to już było… Messi poprowadził Albicelestes do triumfu w Copa America, wygrywając coś nareszcie z reprezentacją. Wiosną ciągnął coraz nędzniejszą Barcelonę, ale wystarczyło to zaledwie do trzeciego miejsca w lidze i wstydliwego odpadnięcia z rozgrywek Ligi Mistrzów w starciu z PSG.
Jesień – już w Paryżu – jest dla niego do tej pory bardzo przeciętna, choć wysyła delikatne sygnały, że może być koniem pociągowym cyrku z Parku Książąt w Champions League. Messi potrafi nadal zagrać zdumiewająco, ale zdarza mu się to coraz rzadziej. Zbyt nierówny był to dla niego rok, aby nagroda dla najlepszego mu się należała. Dwa lata temu, kiedy jego zwycięstwo wywołało dyskusję, grał o wiele lepiej. W każdym razie jest faworytem bukmacherów. Ale nie moim.
Jorginho to świetny piłkarz. Potrafi być elegancki, to taki typ defensywnego pomocnika, do którego zawsze możesz podać piłkę, pograć z nim kombinacyjnie. Pożyteczny w defensywie (czasami bardzo agresywny), pomysłowy w rozegraniu. I ma unikalny sposób strzelania karnych, który wolę nawet od tego, jakim zachwyca Robert Lewandowski. Oczywiście nie jest nieomylny – zmarnował najważniejszą próbę w tym roku, w konkursie jedenastek w finale EURO 2020. Na szczęście dla Włochów bez konsekwencji. Jorginho to kandydat drużynowy: został mistrzem Europy, a nieco wcześniej wygrał Ligę Mistrzów z Chelsea. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że równie dobrze na jego miejscu mógłby być np. N’golo Kante (kolega Jorginho z The Blues), gdyby to Francja wygrała turniej. Brazylijczyk z włoskim paszportem to mocny kandydat, ale nie do końca z mojej bajki.
Od kilku lat jestem pod wielkim wrażeniem gry Kevina de Bruyne. To najlepszy rozgrywający na świecie. Jego styl to dzieło sztuki bez zbędnych fajerwerków. Belg w każdej sytuacji i z dowolnego miejsca na boisku potrafi posłać idealne, otwierające drogę do bramki podanie. W Manchesterze City marszałkiem jest Pep Guardiola, a generałem właśnie de Bruyne. Niestety, w tym świetnym dla niego roku prześladował go pech. W finale Ligi Mistrzów doznał kontuzji i po jego zejściu szansa na pokonanie Chelsea mocno zmalała. To odbiło się na jego postawie na EURO, w którym Belgia odpadła w ćwierćfinale, po porażce z Włochami. Ze zdrowym de Bruyne Czerwone Diabły bardziej postawiłyby się znakomitej drużynie Manciniego. Pomocnik z pewnością odczuwa wielki niedosyt, na Złotą Piłkę szanse ma nikłe. Niemniej, umieściłbym go w trójce…
…a nad nim już tylko dwóch napastników. Piłkarzy, którzy po trzydziestce osiągnęli życiową formę.
Dziwaczna decyzja w praktyce pozbawiła Roberta Lewandowskiego Złotej Piłki za ubiegły rok. Polaka to nie podłamało, tylko jeszcze napędziło. Lewy zalicza kolejny wspaniały rok. Wiosną pobił „niepobijalny” rekord Gerda Mullera. Jesienią nie zwolnił tempa. Robił, co mógł, żeby utrzymać do samego końca na powierzchni naszą kadrę na EURO. Strzela, strzela, strzela… Doprawdy, zrobił wszystko, żeby liczyć się w walce o nagrodę „France Football”. I pewnie narażam się fanom Lewego i reprezentacji (sam nim będąc), ale większe wrażenie robi na mnie gra kogoś innego…
Karima Benzemę po prostu uwielbiam oglądać. To piekielnie inteligentny, wszystko umiejący piłkarz. Potrafi rozgrywać, asystować, ale jego głównym zajęciem jest strzelanie goli. A w polu karnym Francuz to bestia; ma równie szeroki, jak Lewy, repertuar wykończenia akcji. Mimo obecności takich wyjadaczy, jak Modrić i Kroos, to głównie Benzema ciągnie Real Madryt w tym roku. Wobec tego nie pozostał obojętny Didier Deschamps, który po latach banicji powołał napastnika do reprezentacji Trójkolorowych. I nie zawiódł się, bo chyba tylko Benzema spełnił oczekiwania podczas nieudanych dla Francji mistrzostw Europy. Kapitan Realu imponuje bardzo równą, spektakularną formą. To należy docenić.
Dlatego uważam, że Złotą Piłkę powinien dostać właśnie on. Przy tym sądzę, że przyznanie jej Lewemu nie będzie jakąś krzywdzącą Francuza decyzją. Byli w tym roku bardzo równi, Benzema po prostu bardziej mi odpowiada piłkarsko. Kwestia gustu.