Diabeł w szarym prochowcu stał przy oknie, za którym rozciągał się widok na spaloną ziemię, pokrytą popiołem i pogrążoną w wiecznym półmroku. Westchnął i pokręcił głową. Nie lubił roboty w dziale kontroli wewnętrznej.


– Mammonie, opowiedz jeszcze raz wszystko, co pamiętasz.

– Pamiętam tylko, że siedziałem jak zwykle przy biurku. Udoskonalałem produkt, który Azazel przedstawił na konwencji.

– Co to było?

– Drobne poprawki w oprogramowaniu, czyli trudniejsze instalowanie kontroli rodzicielskiej… – Diabeł popatrzył na swojego wspólnika, który założył ręce na piersiach i tylko słuchał.

– Co się stało potem?

– Potem oślepił mnie blask, a w uszach zaczęła mi dźwięczeć muzyka Jana Sebastiana Bacha. Straciłem zupełnie kontrolę nad sobą. Czułem, że ktoś tutaj jest. Była też jedna… dusza ludzka. To wszystko.

– Musimy zabezpieczyć to urządzenie i jego dokumentację. Niestety, wygląda na to Azazelu, że twój cudowny przedmiot został zdekonspirowany i przedostał się w jakiś sposób do ludzkiego świata, a my mamy problem, bo w piekle jest zdrajca.

***

Wiało jak zwykle, jakby się ktoś powiesił – tak, że głowę chciało urwać. Chmury ograniczały widok, dla zwykłych śmiertelników, niemal do zera. Tlenu nie było prawie wcale. Behemoth widział wprawdzie wszystko i nie miał problemów z oddychaniem, ale i tak nie mógł się przestać dziwić, że zawsze muszą się spotykać na szczycie K2. Winił za to powszechną wśród aniołów skłonność do przesady, efekciarstwo i uwielbienie teatru. Odruchowo spojrzał na zegarek, co było bez sensu, bo piekielne wskazówki zawsze wskazywały północ.

– Witaj… – Anioł jak zwykle zjawił się bezszelestnie i nie wiadomo skąd.

– Michał – Behemoth kłonił się wodzowi niebiańskich zastępów, uchylił cylindra. – Nadal nie chcesz zmienić miejsca spotkań? Może chociaż raz Muzeum Watykańskie, albo gdziekolwiek indziej, gdzie jest choć trochę przyjemniej?

Po chwili stali już przed rzeźbą, ukazującą śmierć Laokoona i jego synów. Behemoth usiadł na ławce, oparł dłonie na gałce laseczki. Pokręcił głową widząc, że rozmówca częstuje go migdałami.

– Powiedz mi – Michał przełknął porcję bakalii w cynamonie – Po co to w ogóle zrobiłeś?

– Musiałem zareagować. Azazel był bardzo bliski zwycięstwa, a to oznaczałoby dla mnie, dla nas kłopoty. On mnie nienawidzi i chciał mnie zacząć śledzić.

Wódz niebieskich zastępów pokręcił głową.

– Czy nienawiść to coś szczególnego w piekle? Miałeś tylko raportować, a nie działać na własną rękę.

– Nie było czasu…

– O tym, czy jest czas, czy go nie ma nie decydujesz ty. Zapamiętaj to raz na zawsze… Myślisz, że zrobiłeś dobrze? W wyborach zwyciężył Marbas, więc za jakiś czas wywoła na świecie globalną pandemię. Ludzie dostali do rąk wynalazek, tego…

– … Androida… – Behemoth zwiesił głowę.

– … Androida, który i tak by do nich trafił, więc w tej sprawie specjalnie niczego nie poprawiłeś. Poza tym, skąd wiesz, co byłoby lepsze?

Siedzieli przez chwilę w milczeniu, patrząc na tłumy turystów, przechodzących przed antyczną rzeźbą.

-Jeśli plan Marbasa się powiedzie, takie sceny mogą kiedyś przejść do historii.

– To co teraz będzie?

– Nic – Michał wzruszył ramionami. – On sobie poradzi w każdej sytuacji.

Behemoth się wyprostował.

– Naprawdę nic nie wie o mojej misji?

– Nie rozmawiamy o tym, ale On wie wszystko.

– To po co ja tam siedzę już tyle lat?

– Najwyższy… On jest samą Miłością, a ta czasami bywa ślepa. Jest tak zakochany w ludziach, że pewnych rzeczy może nie chcieć widzieć. Bierzemy to na siebie. To coś jak zasada ograniczonego zaufania na drodze.

– Pójdę już. Powiedz mi tylko, co z tamtym prawdziwym Behemothem?

– A co ma być? Pilnują go moi żołnierze i czeka na koniec świata – Michał przytrzymał swojego towarzysza. – Natanaelu, powodzenia.