Na razie przemawiał Marbas, który roił coś o jakiejś epidemii, atomizowaniu i antagonizowaniu społeczeństw, wzbudzaniu poczucia strachu i zamkniętych świątyniach. Wszystko miał rozpisane na lata miesiące, a nawet dni.
Nie miał szans porwać tym elektorów. Behemoth podkręcił muzykę i zza przymkniętych powiek obserwował Azazela. Siedział w pierwszym rzędzie, w swoim nienagannie skrojonym garniturze. Założył nogę na nogę i udawał, że słucha konkurenta. Był piekielnie spokojny.
***
Oklaski słyszał jak przez mgłę. Widział, co się dookoła niego dzieje, ale jeszcze tego nie rozumiał. Czuł się ogłuszony, oszołomiony. Bał się? Azazel stał na podeście i trzymał w rękach srebrny przedmiot. „Grzech dostępny od ręki”, „wrota do zatracenia”, „deprawacja dzieci” – to wszystko wciąż dźwięczało Behemothowi w uszach, kiedy dookoła wiwatowano. Wydawało się, że tą prezentacją, tym srebrzystym pudełeczkiem, zapewnił sobie zwycięstwo w głosowaniu. Pierwsze lizusy zbiegły się pod scenę, aby nie dać się nikomu wyprzedzić w gratulacjach. Demon sięgnął po laseczkę i cylinder. Powolnym krokiem, po raz pierwszy od dawna przygnębiony, zaczął iść ku wyjściu zastanawiając się, co może zrobić, żeby nie dopuścić do zwycięstwa Azazela, które zwiastowały dla niego kłopoty. Czasu do wyborów nie zostało wiele. Raptem kilka dni według ziemskiego kalendarza.
Zamyślony, dał się porwać rozentuzjazmowanemu tłumowi, który wciąż falował. Azazel sunął niczym filmowa gwiazda, otoczony przez fanów. Ściskał ręce, tu i ówdzie rzucił jakiś żart. Jego przyboczny, Mammon, gdzieś się zawieruszył. Behemoth przesunął laseczką cylinder na tył głowy, chciał się wycofać, ale popchnięty przez tłum stracił równowagę. Było już za późno. Stanął oko w oko z Azazelem.
Nagle zrobiło się cicho. Może w piekle nie było ani miłości ani przyjaźni, ale o nieporozumieniach tych dwóch krążyły legendy. Patrzyli na siebie w milczeniu, a wszystkie diabły na nich.
– Behemoth… – Azazel otrząsnął się pierwszy z zaskoczenia. Wyciągnął dłoń w czarnej rękawiczce.
– Bądź pozdrowiony, cezarze – Behemoth zrobił głupią minę i udał, że nie widzi wyciągniętej ręki.
Znów zapadła kłopotliwa cisza.
– Czego znów słuchasz, Behemocie? – Azazel poprawił spinkę przy mankiecie koszuli.
– A czegóż mógłbym? Mojej ulubionej kapeli. Zazwyczaj puszczam ją sobie w trakcie przemówień, jednak dla ciebie zrobiłem wyjątek. Znakomita prezentacja, szczerze winszuję – Diabeł zgiął się w teatralnym ukłonie. Azazel zmrużył oczy.
– Panowie i panie – Azazel skłonił się w stronę Lilith i Abbadony. – Wybaczcie nam, dawno się nie widzieliśmy. Spotkamy się na imprezie integracyjnej. Bądźcie łaskawe przyprowadzić kilka sukubów.
Wziął Behemotha pod ramię i poprowadził długim korytarzem, rozdając kurtuazyjne uśmiechy. Kiedy zostali sami, nachylił mu się do ucha.
– Wiedz, że kiedy już zostanę prezesem zarządu, to cię zniszczę – syczał. – Skończysz jako najpodlejszy diabeł, mieszając w kotle, w którym siedzi Judasz. Będziecie sobie mogli porozmawiać. O tak! Mogłem zostać Księciem Ciemności już tysiąc lat temu, ale twoja nieudolność przekreśliła moje szanse… A może to nie była zwykła nieudolność?
Behemoth stanął pod ścianą i oparł dłonie na laseczce.
– Podobno obowiązuje domniemanie niewinności. Sam nawet podpowiedziałeś to Rzymianom. Masz jakieś dowody na te oszczerstwa?
– Śmierdzisz zdrajcą z daleka. Dowody się znajdą. Wydział wewnętrzny już tego dopilnuje.
– Zdrajca? To w piekle jak komplement.
Azazelowi drgnęła ręka, ale w porę się pohamował.
– Masz mnie za głupca? Wydałem ci wyraźne rozkazy. To Kefasa miałeś doprowadzić do rozpaczy, załamania i samobójstwa. A Ty… ty… – Azazel przysunął się do Behemotha – Pozwoliłeś, żeby on spojrzał Tamtemu w oczy. To mu dało nadzieję na przebaczenie, durniu.
Behemoth odsunął się pół kroku i poprawił poły fraka.
– Oczywiście. Tylko, że akurat wtedy na dziedzińcu pojawił się ten dzieciak Jan, czego nie było w twoim planie, a mnie wytrąciło z równowagi.
Azazel wycelował palec w drugiego demona.
– Panowie… przyjemności nas wzywają – Belial, który starał się udawać przyjaciela wszystkich, pojawił się nie wiadomo skąd, jak zwykle już gotowy na orgię – Zapraszam!
Azazel uśmiechnął się.
– Racja. Dokończymy później.
Z radością – Behemoth skierował się ku wyjściu. – Niedługo od was dołączę. Muszę się tylko trochę ogarnąć.