To był najlepszy muzyk w tym Zespole. Właściwie jazzman a nie rockman. Zawsze był troszkę obok – lub ponad – tego wielkiego, 60-letniego show pod nazwą The Rolling Stones.
W czasie koncertowych prezentacji członków Zespołu, a parę razy widziałem to na żywo, zawsze dostawał największy aplauz. Keitha nie liczymy.
Miał własny zespół pod nazwą „Charlie Watts Quintet”, w którym grał to, co naprawdę lubił.
Z tą samą żoną od 1964 roku.
Jako jedyny Stones regularnie bywał u nas, po konie dla Shirley. Mam autograf, który w Janowie zdobyła kiedyś Zuzia (opisała Go tak: „Siwy pan w marynareczce”).
Był czas, że przywalił Jaggerowi z pięści, aż ten się nakrył nogami (Za co? Doczytajcie. Było za co).
Bardzo będzie Go brakowało. Bardzo.
PS To chyba koniec Rolling Stones – odbędzie się jeszcze pewnie sprzedana od dawna jesienna trasa po Stanach i Kanadzie, a w przyszłym roku jakiś koncert na 60-lecie i ostatnia płyta, która jest już gotowa… Zresztą – bez Charliego to już nie będzie to samo…
Chociaż…jak mawiał Richards: jedyne honorowe wyjście z The Rolling Stones to śmierć…
Ostatni występ Charliego ze Stonesami na niewidzialnej perkusji 18 kwietnia 2020 roku.