„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”
* * *
Do końca życia nie zapomnę atmosfery Mundiali z dzieciństwa i wczesnej młodości. Naprawdę żyło się tym wtedy! Nie było niczego ważniejszego.
Właściwie ta nazwa mistrzostw świata umocniła się dopiero w 1978 roku, ale już zawsze – po trzech kolejnych turniejach w krajach hiszpańskojęzycznych – była oczywista i jednoznaczna. W tamtych czasach Polska nie grywała w mistrzostwach Europy, więc się człowiek nie rozdrabniał. Świat to świat.
1974 roku nie pamiętam. Ale właściwie nie – mam pod powiekami obraz kolesi zbierających wodę z Waldstadionu we Frankfurcie. Nic więcej. Pchali po dwóch, trzech takie dziwne maszynerie, chyba mało skuteczne, przypominające trochę PRL-owskie ręczne odkurzacze typu „Kaśka” – oczywiście o wiele większe.
Argentyna ’78 to już gorzkie łzy dziesięciolatka po przegranej z gospodarzami i przyjęta już bardziej „na zimno” ciężka porażka z Brazylią, ale też kultowy dla mnie do dziś mecz grupowy z Meksykiem: dwie bramki Bońka i jedna Deyny. Nie mogłem wtedy oczywiście oglądać tego po nocach na żywo, musiały wystarczać powtórki następnego dnia. Pierwszy raz powtarzali o 9.30 (dla drugiej zmiany), potem o 17.30. Piąte miejsce na świecie – wtedy przyjęte jak klęska.
No i najpiękniejszy z Mundiali – España 82! Zepsuł nam się wtedy telewizor Ametyst 102. Naprawili go dopiero przed 0:0 z ZSRR, więc mecze grupowe oglądałem po ludziach, a słynne 3:0 z Belgią wyobrażałem sobie słuchając w radiu Dariusza Szpakowskiego, który wtedy tam pracował. Najmocniej mam w sercu 5:1 z Peru. W drugiej połowie graliśmy lepiej niż Brazylia czy Włochy.
I schyłkowe Mexico’86 i początek powolnego umierania polskiej piłki. Dobrze, że był wtedy Maradona!
* * *
Zawsze miałem w sobie kult matematyki i matematyków. Pewnie dlatego, że sam byłem w tej dziedzinie zerem absolutnym.
Pamiętam jak kiedyś w jednej z książniczek cyklicznie znajdowałem oprawione w żółte płótno tomy serii „Biblioteczka matematyczna” z lat 60-tych. Ktoś, nie zdając sobie sprawy z ich wartości, ładował je tam regularnie. A na przykład niektóre książki Wacława Sierpińskiego chodziły wtedy w antykwariatach po stówie za sztukę.
Sierpiński, Banach, Tarski, Steinhaus, Ulam… Obudzony w środku nocy wymienię te nazwiska. Ale o co im tak dokładnie chodziło – ni cholery nie wiem. A właściwie – nie jestem w stanie zrozumieć.
CDN…
zdj.: Tomasz Młynarczyk