Z nieba huknęło. Chmury rozdarł pierwszy błysk. Ludmiła podbiegła i wtuliła się w Kacpra. Drżała na całym ciele.
– Chodź, Żabciu. – Pociągnął ją za rękę w pobliże drzew, a ona tym razem nie protestowała. – Tu tak bardzo nie zmokniemy.
Wielkie krople spadały na rozgrzaną ziemię niknąc w niej. Uderzały coraz intensywniej. Powietrze pachniało kurzem. Ludmiła kichnęła wtulona w Kacpra. Jej makijaż, nad którym kosmetyczka spędziła prawie dwie godziny, rozmazał się znacząc ciemne smugi na policzkach.
Wtem gruchnęło aż zadrżała ziemia. Piorun uderzył w pobliskie drzewo, które płonąc przewróciło się na kabriolet.
– Moje lambo. Ratuj je! – Wbiła szpony w klatkę piersiową Kacpra.
– Co niby mam zrobić? Przecież gaśnicy też pewnie nie masz?
– Moje kosmetyki, moje buty! – Ludmiła podbiegła do kabrioletu, z którego buchały coraz większe płomienie. Osłaniała twarz próbując otworzyć bagażnik. Bezskutecznie. Chwyciła za jedną z toreb leżących na tylnym siedzeniu. Wytaszczyła ją na zewnątrz sapiąc. Pluła sobie w brodę, że wszystkie najważniejsze dla niej przedmioty materialne zatrzasnęły się w bagażniku. Nagle ją olśniło. Otworzyła małą kopertówkę na łańcuszku i wyjęła z niej metalowy pilniczek do paznokci. Zerknęła na Kacpra. Stał kręcąc głową i podpierając boki rękoma.
– Pomożesz mi wreszcie? – warknęła ociekając od stóp do głów wodą. Jej szpilki będą się nadawać tylko do wyrzucenia. Woda w nich chlupotała tak, jakby ktoś mieszał w nich łyżką. Niewiele myśląc wyskoczyła z butów. Przynajmniej będzie mogła wygodniej się poruszać.
Kacper roześmiał się.
– Czego rżysz?
Nie odpowiedział.
Ludmiła wetknęła pilniczek w zamek bagażnika. Gmerała w nim, lecz nie ustąpił.
– To nie tak – wrzasnął w jej kierunku mąż. – Za dużo seriali się naoglądałaś.
– To może łaskawie pokażesz mi jak? Po co w ogóle wkładałeś z powrotem bagaże do środka?
Nie przebrzmiały ostatnie wypowiedziane przez nią słowa, gdy płomienie buchnęły w górę. Zaczęły lizać welon i suknię leżące w aucie.
Ludmiła odskoczyła prosto na Kacpra, który zachwiał się potykając o polny kamień, poślizgnął na mokrej trawie i runął jak długi pociągając ją za sobą.
– Chcesz się trochę potaplać, Żabciu? – zapytał.
– Tego już za wiele! – wrzasnęła. – Starczy tych upokorzeń, że się tak wyrażę.
– A więc to moja wina? – warknął podrywając się na równe nogi. Spojrzał w jej brzydką bez makijażu twarz. Co ja w niej zobaczyłem? Czy mam się tak tanio sprzedać? Za jakieś pięćdziesiąt tysięcy zmarnować życie?
Tok jego rozmyślań przerwało trąbienie zatrzymującej się nieopodal taksówki. Kierowca starego mercedesa włączył światła awaryjne i doskoczył z gaśnicą do płonącego kabrioletu próbując opanować żywioł. W tej samej chwili wiatr zmienił kierunek i zawartość gaśnicy zamiast ugasić płomienie, wylądowała na parze młodych małżonków.
– Mam dość! Przynosisz mi pecha. Nigdy mnie tyle nieszczęść nie spotkało. – Ludmiła spróbowała zrzucić z siebie zawartość gaśnicy.
Pomagał jej w tym zacinający deszcz.
– Przepraszam. Chciałem pomóc. – Starszy taksówkarz poczerwieniał na twarzy i wolną ręką naciągnął na głowę czapkę z daszkiem. – Zapraszam do samochodu – powiedział w ramach rekompensaty.
Ludmiła utykając na jedną nogę skwapliwie z tego skorzystała. Ociekając wodą ulokowała się na tylnej kanapie. Kacper stał nieruchomo niezdolny do wykonania nawet najmniejszego kroku.
Tuż za zakrętem usłyszeli syreny. Jazgotały coraz głośniej. Taksówkarz wciąż trzymając w dłoni gaśnicę zerknął w tamtą stronę. Niebieskie koguty przebijały się przez szarość nawałnicy. Z impetem obok nich zatrzymały się trzy wozy: strażacki, policyjny i karetka.
Strażacy w czarnych mundurach i czerwonych hełmach wyskoczyli w mgnieniu oka z wozu bojowego. Jeden z nich w biało-niebieskiej kamizelce krzyczał i gestykulował wydając polecenia pozostałym, którzy rozstawiali na drodze pachołki, rozwijali wąż i gasili pożar.
Do Kacpra podszedł młody i przeraźliwie chudy mężczyzna w białym fartuchu i niebieskich rękawiczkach. Zaświecił mu maleńką latarką prosto w oczy.
– Zwariował pan? – Kacper zasłonił twarz przedramieniem.
Mężczyzna nie odpowiedział. Wziął Kacpra pod rękę i zaprowadził na tył ambulansu. Drugi z ratowników zmierzył mu ciśnienie, saturację i obejrzał kawałek po kawałku.
Z radiowozu wysiadło dwóch policjantów. Podeszli do Kacpra i ratowników.
– To pana auto? – zwrócił się do mężczyzny wskazując na kabriolet, który kończyli gasić strażacy.
– Mojej żony – mruknął mężczyzna ciesząc się, że ratownik skinął głową w kierunku policjantów, co znaczyło, że badanie dobiegło końca.
– Imię i nazwisko żony? – Wyższy z policjantów stanął z notatnikiem tuż przed Kacprem.
– Ludmiła Wilczyńska. Zresztą możecie ją sami zapytać. Jest tam, w tej taksów… – Kacper odwrócił się unosząc rękę, by wskazać mundurowym starego mercedesa. W miejscu, gdzie jeszcze kilka minut temu stał, jezdnia była pusta, nie licząc powiększających się kałuży.
– Gdzie jest? – Niższy z policjantów podążył za jego wzrokiem.
-Panowie, moja żona… Ona zniknęła.