Grupa E.
Hiszpania – zawsze jeden z kandydatów do złotego medalu i zdecydowany faworyt naszej grupy. Selekcjoner Luis Enrique niby tam niebezpiecznie eksperymentuje (ach, ci dziennikarze…), ale wystarczy popatrzeć w jakich klubach grają ci jego „młodzi wilcy” (no, nie ma nikogo z Realu). Jak już odpalą, to trudno ich będzie zatrzymać..
Szwecja – to z kolei drużyna dziadersów, ale nikt nie lubi z nimi grać. Nawet jeśli nie staje im finezji (brak Zlatana), to będą walczyć, będą biegać i walić z rożnych na łeb tym swoim drągalom.
Słowacja – teoretycznie zespół, którego największą gwiazdą jest wciąż Marek Hamsik (co to teraz gra – a właściwie nie gra – w IFK Goeteborg) nie powinien budzić naszych obaw. Ale przypominam, że w barażach o EURO Słowacy przepchnęli obydwie Irlandie, a to nie jest takie hop-siup.
Polska – „(…) gdzie winą jest dużą popsować gniazdo na gruszy bocianie…”
PS. „Zobaczymy, co będzie…” jak mawia Łukasz Podolski. Prawda jest jednak taka, że przed żadną dużą imprezą nie mieliśmy takiego pecha, czyli tylu fatalnych w skutkach kontuzji (Bielik, Góralski, Reca, Piątek, Milik – każdy z nich mógłby być brany pod uwagę przy ustalaniu pierwszego składu; najbardziej żal mi Milika, bo z nim u boku Lewy jest jeszcze bardziej Lewym).
Może to i lepiej, że ten Armagedon trafił na trenera Sousę, bo on do dawnych zasług piłkarzy przywiązany nie jest i będzie kombinował z tego, co ma. Zawsze też pamiętam, że kontuzja Lubańskiego przed MŚ w 1974 roku otworzyła drzwi do sławy – najpierw w eliminacjach Domarskiemu, a potem na mistrzostwach Andrzejowi Szarmachowi. Ale to był Andrzej Szarmach…