„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”

* * *

„Jestem na okładce twojego życia”.

* * *

Kiedy wiosna dojrzała – słońce szło od razu szeroko i mocno. Od wschodu rozlewało się najpierw światło, a niedługo potem ciepło. Nocna wilgoć z liści i trawy utrzymywała się z dnia na dzień coraz krócej.

Ptaki spały mniej i mniej. A śpiewały więcej i więcej, głośniej i głośniej. I tak aż do czerwca.

* * *

A co słowik robi w dzień…?

* * *

Miasto kiedyś miało swoje zapachy. Niepodobne do innych. Pamiętał z dzieciństwa walący jakby jakąś zgniłą serwatką odór z mleczarni – regularnie, dwa razy dziennie o stałych porach wypełniał on całe miasto i przyduszał, przyduszał. Dorośli mówili, że to z powodu jakichś procesów technologicznych przy produkcji sera.

Kiedyś lubił słodki, waniliowy wietrzyk od fabryki ciastek. Teraz czasami miał wrażenie, że czuje jakąś jego nutę, kiedy łowił ryby na Cegielni, ale to było złudzenie. Chyba.

Albo zapach chleba, kiedy przywieźli świeży i stałeś po niego w kolejce w nabiałowym…

* * *

Nigdy nie zapomnę, jak na „Stadionie Leśnym” w Hannie Zbyszek znalazł prawdziwka kiedy poszedł po piłkę, żeby wyrzucić aut. Zerwał, położył przy linii, po meczu wziął do domu. Takie były czasy, takie były stadiony, takie były grzyby…

* * *

No, to jest temat na książkę. Jeśli ktoś jak ja przez ładnych paręnaście lat objeżdżał wiejskie i małomiasteczkowe boiska, brał udział w słynnych zimowych obozach kondycyjnych w Rabce albo w legendarnym mini-tournee drużyny po Związku Radzieckim takich anegdot zna mnóstwo… Tylko kto ją przeczyta…

* * *

Czasy były biedne, przaśne, ale fajne. Pełna amatorka (jednak bardziej od ‘amare’ – kochać, a nie od amatorszczyzny) i zero kasy. Ale trafiali się piłkarze! Na przykład Ziaba miał to „coś”: naturalny dar, który mógł go zaprowadzić do dużo większej piłki, gdyby urodził się w jakiejś Łodzi czy Warszawie. Grałem z nim w drużynie przez parę lat, trochę brameczek się z jego podań strzeliło, to wiem… Wtedy, mimo wieku i nie w pełni sprawnej ręki, często był ciągle najlepszy na boisku.

Porównywalną skalę talentu mieli w tamtych czasach chyba tylko jego brat Bida, i jeszcze Buncol, ale to byli napastnicy. Ziaba był królem środka pola, mistrzem asyst, ale bramek też strzelał bardzo dużo. I śmiechu było z nim co niemiara! Nie zapomnę jego odpraw przedmeczowych (były czasy, kiedy był naszym grającym trenerem): „Długa piła, krótkie krycie, a w przodzie Mazureczek swoje zrobi…”.

Kiedyś nasz bramkarz, Lońka, przyszedł na pierwszy powakacyjny trening i mówi: „Chłopaki, ja w tym roku rzadziej będę na treningach, bo matura”, a Zdzicho :”Chuj z maturą! Aby w piłkę grać!”. Cały on.

W czasach kiedy grał w Łukowie uwielbiałem spotkać go w poniedziałek na ulicy – opowiedział cały mecz z pokazywaniem poszczególnych zagrań, i kończył zawsze nieśmiertelnym: „Człowieku, a co sędzia wyrabiał…!”.

A kiedy pojawiał się na trybunach też zawsze było wesoło. Krzyczał, przechwalał się („Co on robi? Szeroko! Pamiętasz jak ja rogi biłem?!”). Ech…

Ech, Zdzichu… Jeszcze gdzieś tam, jeszcze kiedyś strzelimy sobie karnego „na raty” – tak jak kiedyś Unii Krzywda…

CDN…