Dopóki o Superlidze tylko się mówiło, traktowałem ten pomysł z dużym przymrużeniem oka. Ot, fanaberia, która ma na celu wywarcie przez władze największych klubów presji na UEFA. Aż do teraz. Wychodzą Florentino Perez z Andreą Agnellim i ogłaszają zainfekowanie futbolu nowotworem.
O jakiej presji zresztą w ogóle mówimy? Te kluby mają w UEFA jak pączki w maśle. Liga Mistrzów jest od lat reformowana w taki sposób, żeby nie robić krzywdy największym. Federacja niby pozoruje wyrównywanie szans, a faktycznie jest tak: Manchester City łamie zasady Finansowego Fair Play (nie pierwszy raz?), UEFA pokazowo wyrzuca go z europejskich pucharów, by za moment się „zreflektować” i przybić karę finansową, której równowartość szejk-zarządca nosi w kieszeni. Dla porównania: nieprzejednany stosunek do egzekwowania taryfikatora był jednym z gwoździ do trumny naszego Ruchu Chorzów. Jaka to równość?
Najgłośniej o tworzeniu Superligi mamrotał od zawsze Andrea Agnelli. Juventus czeka na triumf w Europie ćwierć wieku. Panu prezydentowi sprawia to ból, ale uśmierza go nie tak, jak trzeba. Agnellemu nie pasują „mniejsze” kluby w elicie.
Można dyskutować, czy automatyczny dostęp do rozgrywek pucharowych powinien wynikać tylko z faktu, że jesteś klubem z dużego kraju. Mam wielki szacunek dla aktualnych dokonań Atalanty, ale prawda jest taka, że uzyskali dostęp do rozgrywek europejskich na najwyższym poziomie nie mając żadnej historii na poziomie międzynarodowym, jedynie dzięki dobrym występom. To sprawiedliwe czy nie? Myślę też o Romie, która w poprzednich sezonach przyczyniła do utrzymania rankingu Włoch, po czym miała jeden słaby sezon, jest poza rywalizacją i musi borykać się ze wszystkimi tego konsekwencjami, także ekonomicznymi. Trzeba zabezpieczyć inwestycje i koszty.
Tak szef Juve bredził rok temu. Czyli z jednej strony gadka o znaczeniu historycznych osiągnięć, a z drugiej kwestionowanie tradycyjnego modelu kwalifikacji do turniejów, opierającego się na WYNIKACH. A w ostatnich dwóch sezonach, rzeczona Atalanta radzi sobie w Europie lepiej, albo równie „dobrze”, jak potężna Stara Dama.
Co oznacza Superliga dla nas – kibiców? Spowszednienie. El Clasico? Bitwa o Anglię? Derby della Madonnina (derby Mediolanu)? Teraz będziemy mieć „hity” co tydzień. Superliga będzie rozgrywana w terminach europejskich pucharów, więc kluby w niej zrzeszone nie wezmą udziału w Lidze Mistrzów, Lidze Europy i Lidze Konferencji Europy. W tym miejscu przechodzimy do stanowiska UEFA.
Europejska Federacja Futbolu oczywiście wyklucza udział klubów z Superligi w rozgrywkach pod egidą UEFA. Władze nowych rozgrywek mówią o pozostaniu ich członków w krajowych ligach, natomiast włodarze kontynentalni grożą wyrzuceniem nawet z nich. Do tego zapewne nie dojdzie, ale już zakaz gry w reprezentacjach dla piłkarzy z klubów „dwunastki” (tylu jest założycieli, ale już mówi się o kolejnych chętnych) brzmi poważnie i złowrogo. Zawodników nie ma co winić za zachcianki ich pracodawców, ale przed tymi, którym szczerze zależy na grze w narodowych barwach (teraz się możemy dopiero o tym przekonać!), twardy orzech do zgryzienia. Bo jeśli UEFA się nie ugnie, to jedyną opcją jest wyjście z tego układu i zmiana klubu na teoretycznie słabszy, a na pewno mniej renomowany.
Jako – przede wszystkim – kibic futbolu mam nadzieję, że UEFA tym razem będzie nieprzejednana i spełni swoje groźby, albo – powiedzmy – na razie ostrzeżenia. Superliga to zabetonowany projekt, do którego wstęp dają kwoty, gwarancje finansowe. O co będą grały zrzeszone w niej kluby w swoich ligach? Czym będą kolejne mecze Premier League dla takiego Arsenalu, który w obecnej kondycji nie liczy się w walce o czołowe lokaty? Jeśli podium w La Liga obsadzą – jak zwykle – Real, Barcelona i Atletico, to w Lidze Mistrzów zagrają zespoły z miejsc 4-7? I tak dalej.
W piłce nożnej jest coraz mniej piłki nożnej. Tyle, że kibica PIŁKI nie interesuje, jaki zysk wygeneruje ten czy inny klub. Jego pociąga rywalizacja; możliwość obejrzenia starć małych z dużymi; szansa na to, że będzie świadkiem sensacji, kiedy Dawid pobije Goliata. Superliga to wszystko zabije. Dlatego życzę UEFA – mimo nie mniejszej hipokryzji (niż u bonzów superligowych), jaka często towarzyszy jej poczynaniom – że tym razem skutecznie postawi się układowi wielkich klubów-korporacji.