– Ale znów coś zaczyna się tu nadspodziewanie wiązać. Narożna kamienica po prawej stronie ulicy Złotej i brama numer jeden to przecież nomen omen dawna posiadłość samych właśnie Księżyckich. To tu wtedy mieszkałem.
Stąd chodziłem do szkoły, potem do pracy …
Po kamiennych schodkach prowadziło wejście do obszernej sieni, z której głębi, na lewo, wyjść można było na tak zwane studzienne podwórko z pamiętającymi stary jeszcze Lublin sanitariatami i niewielkim, żelazną klapą przykrywanym śmietnikiem.
Tuż za wejściem do sieni, także po lewej stronie i za kolejnymi drzwiami znajdowały się drewniane, wiodące na górę schody.
Po prawej zaś, sąsiadka Mirotkowa przyjmowała do kompleksowych zabiegów w pralniach i oczyszczalniach najróżniejsze „gałgaństwo” nie wykluczając futer i palt.
Drugie schody prowadziły z podwórka, poprzez galeryjki do zajmowanych na wyższych kondygnacjach mieszkalnych pomieszczeń.
Do mnie – jak zwykle – droga wiodła najprostsza.
Vis a vis wejścia kilka kroków na wprost … i już jesteś pod trójką.
Budził mnie rankiem głos sygnaturki z kościoła Dominikanów, a sporadyczne wprawdzie moje spóźnienia, których przyczyn oczywiście nie ujawnię, koledzy kwitowali … ” – a nie mógłbyś dogadać się tam z jakimś Dominikiem, który pociągałby za dwa sznurki na raz ? ”
Wiadomo, że chodziło o sznurek jeden od sygnaturki, a drugi przywiązany do mojej nogi z pozostałym końcem wypuszczonym za okno.
Widywałem czasem w oknie na drugim piętrze przeciwległej kamienicy śliczną długowłosą dziewczynę.
Podobno to Mariolka … i w dodatku siostrzyczka mojego szkolnego kolegi Andrzeja Grabowskiego, który będąc już wtedy znanym muzykiem prowadził lubelski zespół ” Truwerzy „.
Nie było mi jednak pisane widywać jej ani na samej Złotej, ani na Starym Mieście, ani gdziekolwiek indziej. Ale co mi tam po czepianiu się zupełnie nieprzeciętnych sąsiadek, skoro bliższych sąsiadów miałem też nie mniej atrakcyjnych.
Najbardziej rzucającym się, nie tylko w oczy, był bezwzględnie pan Lewandowski vel Skolimowski.
Do dziś nie wiem które miano było pierwszym, a które drugim i które było bardziej właściwe, a które mniej. Wszystko zależało od konkretnych okoliczności.
Nie wiem także czy pan Skolimowski vel Lewandowski mylił kiedykolwiek adresy, ale ja widziałem nie raz kiedy wracał akurat pod swój własny.