Dzień siódmy, czyli stary Real – a może!
Atalanta wciąż jest w grze. Co prawda Real gra lepiej, ale bezbramkowy wynik czyni sprawę awansu otwartą. Jeden błąd, moment nieuwagi… No i przytrafia się on gościom z Bergamo. Bramkarz Sportiello podaje piłkę prosto do Luki Modricia; Chorwat pierwszym kontaktem ją opanowuje, drugim wprowadza w pole karne, trzecim – w najlepszym możliwym momencie – dogrywa do Karima Benzemy, który wieńczy dzieło.
La Dea rozpoczęła starcie na Estadio Alfredo Di Stefano bardzo żywiołowo, trochę tym strasząc Real. Trudno zresztą, żeby było inaczej, z pozycji gonienia wyniku. Królewscy jednak szybko opanowali sytuację. Wyróżniał się Vinicius: po pierwsze zgrabnym dryblingiem, po drugie głupim wykończeniem. Ale przede wszystkim rządziła stara gwardia: Ramos-Modrić-Benzema, czyli kręgosłup drużyny. Powrót pierwszego wprowadził spokój w grę defensywy, drugi to chyba najinteligentniej grający kreator na świecie, trzeci to najlepszy rozgrywający wśród „dziewiątek” – przy czym nie zapomina o strzelaniu goli.
Real podwyższył prowadzenie po karnym, którego Atalanta mogła uniknąć. Toloi nie trafił Viniciusa pierwszą nogą, więc poprawił drugą. Problem w tym, że pierwsza była poza, a druga w obrębie pola karnego. Ramos wykorzystał „jedenastkę” i po godzinie gry było w zasadzie po dwumeczu. Jeszcze świetny ostatnio Luis Muriel nawiązał kontakt pięknym golem z wolnego, jego koledzy szybko zanieśli piłkę na środek boiska po to, żeby… Real prędzej zamknął mecz na amen, za sprawą płaskiego uderzenia Marco Asensio.
Awansował zespół lepszy, który powoli odbudowuje się po fali kontuzji. Real ma najwyższą w Europie jakość „urodzoną w latach osiemdziesiątych”. Czy stać tych starych ludzi na jeszcze jeden zryw po uszaty puchar? Głowy chcą, nogi ciągle mogą!
Kevin de Bruyne to człowiek-asysta. Tym razem postanawia zgasić połowę świateł na budapeszteńskim stadionie (tam, na najpopularniejszej arenie UEFA tej wiosny, Borussia Moenchengladbach „przyjęła” Manchester City) pięknym uderzeniem zza pola karnego. Sześć minut później ostatnie jupitery wyłączają Phil Foden (asystent) i Ilkay Gundogan (strzelec). Na tym koniec emocji.
Być może The Citizens to drużyna, która potrzebowała najmniejszego nakładu sił – spośród zespołów meldujących się w ćwierćfinale – do uzyskania awansu. Do tego dochodzi względnie ustabilizowana sytuacja w Premier League, gdzie pędzą po tytuł mistrzowski, oddalając się od peletonu. Nic, tylko rzucić wszystkie siły na Ligę Mistrzów. To co, Panie Guardiola – w jaki sposób to spieprzycie? A może tym razem nie…?
Dzień ósmy, czyli bezradne Atletico
Atletico jest o jednego gola od wyrównania stanu dwumeczu – a tak naprawdę daleko mu do tego, patrząc na przebieg meczu. Chelsea chodzi jak w zegarku. Jej piłkarze wszystko robią optymalnie, są lepsi od rywali. Brakuje tylko konkretu na tablicy. Nagle Azpilicueta zbyt lekko zagrywa do bramkarza. W stronę piłki rusza Carrasco, którego kapitan The Blues delikatnie łapie w pół. Belg wykłada się jak długi; sędzia Orsato od razu wyklucza możliwość wskazania na wapno, ale jest jeszcze VAR. Arbitrzy z wozu po niedługim namyśle potwierdzają decyzję głównego. Mimo to, sytuacja nie wydaje się taka jednoznaczna…
Inna sprawa, że Atletico nie zasługiwało na taki prezent swoją postawą. W pierwszym meczu Chelsea zneutralizowała lidera La Liga, zaś w rewanżu całkowicie go zdominowała. Thomas Tuchel stworzył maszynę ze świetnie współpracującymi ze sobą trybami. W środę za kartki pauzowali Jorginho i Mount, którzy są liderami zespołu, a kompletnie tego nie było widać. Niemiecki szkoleniowiec reaktywował Antonio Ruedigera i Marcosa Alonso, ponadto zaczyna powoli trafiać do głów nowych: Timo Wernera, Kaia Havertza i Hakima Ziyecha, którzy załatwili pierwszego gola. Dobrze też „pracuje ławką”, bowiem architektami drugiego trafienia byli rezerwowi. Nikomu nie będzie łatwo z Chelsea w ćwierćfinale.
A Atletico? Cóż, po znakomitej jesieni drużyna wpadła w dołek, albo nawet dół. Przewaga nad Barcą i Realem w lidze topnieje, więc Los Colchoneros czeka ciężka walka o mistrzostwo. Może więc odpadnięcie z Champions League – paradoksalnie – pomoże?
Monachium, godzina 21:00 czasu polskiego. Bayern i Lazio wychodzą na drugą odsłonę rywalizacji w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Rywalizacji rozstrzygniętej trzy tygodnie wcześniej, w Rzymie. Zaczyna się ostatni mecz z udziałem włoskiej drużyny w tej edycji…
No, ale zagrać trzeba było. To nie była aż taka imitacja, jak starcie Manchesteru City z Gladbach. Wynik otworzył Lewy z rzutu karnego, poprawił jego zmiennik Choupo-Moting, a na koniec zmodyfikował Marco Parolo. Poza tym? Kapitan reprezentacji Polski mógł skończyć mecz z lepszym dorobkiem, ale trafił raz w słupek, a drugi raz w Pepe Reinę.
Bayern w trybie rozgrzewki melduje się w ćwierćfinale. Przy okazji pieczętując klęskę przedstawicieli Serie A w Champions League. Grupowa kompromitacja Interu, duży zawód Juve oraz bezradność Atalanty i Lazio to smutny obraz calcio za granicą. Cała nadzieja w Romie i Milanie, które biją się w Lidze Europy, i reprezentacji – latem na EURO.