W zamierzchłych czasach w okolicach Rzeszowa żył pewien młodzian imieniem Sławoj. Imię nadał mu ojciec licząc na to, że gdy dorośnie będzie jak jego kuzyni i przodkowie wojować i rozsławiać rodzinę. Wpajano mu to od małego. Sławoj był chłopcem chorowitym, słabym i chudym i daleko mu było do świetnych mężów z jego rodu.
Jego ojciec często siadał na przyzbie, marszczył czoło i mówił do żony:
– Martwię się o naszego syna. Któregoś dnia mogę nie wrócić z bitwy i co się wtedy stanie? Kto cię obroni?
– Nie martw się. Poradzimy sobie – odpowiadała i uśmiechała się promiennie.
– Kocham go, lecz widząc synów naszych sąsiadów i krewnych jest mi czasem wstyd. – Wzdychał głośno i podpierał głowę rękami.
– Zupełnie niepotrzebnie. Musisz uwierzyć, że w Sławoju też drzemie siła, jak we wszystkich jego przodkach. Jeśli w to uwierzysz, wtedy on też uwierzy. Musisz dać mu szansę.
Mężczyzna często w wolnych chwilach myślał o słowach żony, lecz nie pojmował jak jego wiara ma wpłynąć na zdolności syna.
A potem nadeszła zima z białym puszystym śniegiem i srogim mrozem. Dorośli zamartwiali się skąd wziąć pożywienie i drewno na opał. Dla dzieci była to cudna pora roku. Uwielbiały rzucać się śnieżkami, przyglądać się jak mróz maluje na oknach obrazki, lepić bałwany, łapać w ręce śnieżne gwiazdki i patrzeć, jak się roztapiają.
Dni stawały się coraz dłuższe, noce krótsze. Koguty coraz wcześniej rozpoczynały swoje pienie. Ludzie mieli mniej czasu na sen. Słońce nie pokazywało się prawie wcale. Niebo wciąż zasłane było ciężkimi granatowymi chmurami. Powietrze z każdym dniem coraz bardziej ciążyło złowrogim podmuchem. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje i przerażało ich to.
Ojciec Sławoja i inni mężczyźni udali się na koniec wioski do Pustelnika po radę. Starzec wyszedł przed chatę podpierając się na swojej lasce, wystawił pomarszczoną twarz w kierunku nieba, wolną ręką zakończoną szponami podrapał się po długich siwych włosach, w szerokie nozdrza wciągnął powietrze i powiedział:
– To czary. Ktoś rzucił urok na wioskę.
– Potrafisz to naprawić? – zapytał jeden z mężczyzn stojących najbliżej Pustelnika.
– Czar jest zbyt silny. Mogę spróbować złagodzić jego skutki, lecz nie odczynię go całkiem.
– Powiedz zatem, co mamy robić?
– Potrzebuję młodziana, który ruszy w drogę i przyniesie mi kłokoczkę.
– A co to takiego? – spytali chórem mężczyźni.
– Czarodziejskie ziele, które was ochroni – wyjaśnił Pustelnik.
– Gdzie ono rośnie? Jak je znaleźć?
– Znajdzie je tylko poczciwe serce na kurhanach przodków.
– Pustelniku, w naszej wiosce mężnych wojów nie brakuje. Zaraz pójdziemy. – Mężczyźni zaczęli zgodnie kiwać głowami. Co niektórzy wydobywali miecze, by pokazać, że są gotowi do walki.
– Ale tu potrzebny jest taki, który nie skrwawił się w boju, nie był ranny i on nie ranił – słowa Pustelnika rozeszły się doniosłością wśród przybyłych.
– Jesteś pewien, że chodzi o Sławoja? – zapytał ojciec młodziana z ciężkim sercem. – Nie może pójść po to ziele ktoś inny? Choćby ja?
Zrobicie, co zechcecie. Czas ucieka i czarci urok spowija wioskę coraz mocniej. Nie wiem, czy potem będę w stanie pomóc. – Pustelnik wszedł do chaty, położył się na przypiecku i zasnął kamiennym snem.