Dzień trzeci, czyli Lewy trzeci
Przedziwnie układa się obecny sezon La Liga. Real i Barcelona słabe jak nigdy, więc Atletico nie czeka. Zanotowało już w rozgrywkach dwie imponujące serie: siedmiu i ośmiu wygranych z rzędu, przedzielonych porażką w derbach z Królewskimi. I choć teraz złapało lekką zadyszkę, pozwalając zbliżyć się regularnie punktującym ostatnio Los Blancos, to trzeba powiedzieć, że Atleti robi naprawdę wiele, żeby mistrzostwo Hiszpanii zdobyć.
Za Chelsea małe trzęsienie ziemi, czyli zwolnienie „trenera na lata” – legendy klubu Franka Lamparda. Od pewnego czasu były znakomity pomocnik nie radził sobie z drużyną już nie tylko na boisku, ale – jak wróble ćwierkają – także w szatni. Roman Abramowicz postawił na świeżo wyrzuconego z PSG Thomasa Tuchela. Niemiec uporządkował grę Chelsea, w końcu widać jakiś styl u The Blues. Opiera się on na posiadaniu piłki, usypianiu rywali i kompaktowości – zespół raczej nie tłamsi przeciwnika, ale na niewiele mu pozwala.
Gdybym grał u bukmachera, to w tym przypadku 0:0 obstawiłbym bez większego wahania. Długo zapowiadało się, że mecz takim wynikiem się skończy. Było dużo walki, a mało sytuacji. Teatr Suareza, kiepska koncentracja z przodu (ale harówka z tyłu) Hudsona-Odoi, bezrobotni bramkarze. Przy tym, starcie było żywe i na pewno nie nudziło widza. Co zadecydowało? Chelsea była konsekwentna. Wygrała walkę o środek pola i zneutralizowała „mistrzów neutralizacji”. Strzeliła gola z przypadkowej akcji. Ale – co to był za gol…
https://www.youtube.com/watch?v=ZrnhuER_iTE
Sędzia i VAR długo sprawdzali, kto zagrywał piłkę do będącego na pozycji spalonej Girouda. Był to obrońca Atletico Mario Hermoso. No i dobrze – komu nie byłoby żal, gdyby taki gol stał się tylko ozdobą meczowego skrótu, a nie cyfrą na tablicy wyników?
Bayern jest po lekkim „pocałunku śmierci”, którym są średnio potrzebne Klubowe Mistrzostwa Świata, rozgrywane na drugim końcu globu. Trochę odbiło się to na formie Bawarczyków w Bundeslidze, chociaż wciąż wszystko w ich rękach (mimo, że Lipsk się zbliżył). Lazio w lidze włoskiej jest w gronie siedmiu zespołów, które rozdzielą między sobą miejsca pucharowe na koniec sezonu. Przy czym mistrzostwo rzymianom nie grozi, ale walka o grę w Lidze Mistrzów w kolejnej kampanii trwać będzie prawdopodobnie do ostatniej kolejki. Bo z tegoroczną edycją Lazio właśnie się żegna.
Gospodarze wyszli z odważnym założeniem zaatakowania Bayernu. Szkoda, że przy tym dali gościom prezent, z którego Robert Lewandowski skorzystał i jest już samodzielnie na trzecim miejscu w ogólnej klasyfikacji strzelców Ligi Mistrzów. Bayern poczuł krew, a że jest najlepiej wykorzystującym takie okoliczności zespołem na świecie, to zwyczajnie rozjechał Lazio. Lazio, które w grze do przodu radziło sobie całkiem nieźle, ale w obronie nie nadążało. Stąd wędka od trenera dla Mussachio (juniorski błąd przy wspomnianym golu Lewego), stąd cztery stracone gole, na które tylko raz odpowiedział Correa, gdy obrońcy Bayernu otworzyli przed nim bramkę na autostradzie. Lazio po zmianie stron (już przy ustalonym wyniku) nieco się rozkręciło, ale nie zdało się to na nic i na rewanż pojedzie, bo musi.
Dzień czwarty, czyli Real (na razie) suchą stopą
Tuż po losowaniu uznałem tę parę za najciekawszą. Jak zmagający się z wieloma problemami Real poradzi sobie ze zdecydowanie najpiękniejszym kopciuszkiem ostatnich lat w Europie? Atalanta gra nierówno w Serie A; to miał być „ten sezon”, kiedy La Dea włączy się do walki o scudetto – na to trzeba poczekać do kolejnych rozgrywek. Ale też – to nie jest tak, że podopieczni Gasperiniego nie mają o co grać; w Lidze Mistrzów już się rozgościli, pora się zadomowić. Natomiast Real wciąż jest w grze o mistrzostwo Hiszpanii i, pomimo kilku wpadek, trzeba powiedzieć, że to mały sukces, w obliczu gigantycznych problemów kadrowych – większych w tej chwili nie ma nikt.
Uosobieniem bólu głowy Zidane’a ze składem był brak napastnika w wyjściowej jedenastce środowego meczu. Na pozycję „bardzo fałszywej dziewiątki” Francuz desygnował Isco. O dziwo, Real zaczął mecz lepiej. Utrzymywał się przy piłce bardzo umiejętnie, na co lubiąca posiadać futbolówkę Atalanta nie bardzo potrafiła zareagować. Natomiast brakowało Królewskim konkretów. Aż do siedemnastej minuty, kiedy urywający się Ferland Mendy (spiritus movens całego meczu) został sfaulowany przed polem karnym przez Remo Freulera. Wyrok? Czerwona kartka. Moim zdaniem dyskusyjna…
Niespodziewanie, grająca w osłabieniu Atalanta potrafiła do przerwy zagrozić gościom, lecz kwestią czasu było przejęcie kontroli przez będący w przewadze Real. Gasperiniemu okoliczności nie pomagały: jeszcze w pierwszej połowie kontuzję złapał Zapata, a Ilicić zaprezentował się fatalnie – trener wpuścił go po przerwie, by po trzydziestu minutach… zdjąć z boiska. Prawie równo z porcją wstydu dla Słoweńca, Real rozstrzygnął mecz. Bardzo ładnym strzałem z dystansu prawą (słabszą) nogą wynik otworzył (i zamknął) Mendy. Nieoczekiwany bohater na czas kryzysu.
Starcie w Bergamo zawiodło. Rewanż nie musi, o ile Atalanta nie pogodzi się z oddalającą się szansą i postraszy Królewskich.
Jesienią Real grał w może najbardziej dziwacznej grupie w historii LM. Dość powiedzieć, że przed ostatnią kolejką nic nie było wiadomo, a wszystko było możliwe! Los Blancos tą grupę wygrali, a obok nich awans uzyskała Borussia Moenchengladbach. Drużyna chimeryczna, która po świetnym styczniu (pokonanie Bayernu i BVB!) notuje kiepski luty. Los przydzielił Niemcom największy europejski walec ostatnich miesięcy, Manchester City. Obywatele śrubują serię wygranych z rzędu meczów w Premier League (dotychczas trzynaście!) i pewnie zmierzają po mistrzostwo Anglii.
I jak kontrolują każdy kolejny mecz, tak kontrolowali ten. Trudno znaleźć moment, w którym nominalni gospodarze (mecz odbył się w Budapeszcie) im zagrozili. Manchester strzelił dwa gole, ale gdyby potrzebował, to strzeliłby pięć. Mecz kompletnie bez historii. Aż się prosi, aby Manchester City wpadł w ćwierćfinale na Bayern – to może być fascynujące.
Rewanże odbędą się za dwa i trzy tygodnie.