Zamajaczyły nagle straszne, przenikliwe i złowieszcze oczy Bohdana. Dociekliwe i ujadliwe dopytywania Kapusty. Nieprzyjazne i bezlitosne słowa Bohuna. Przemknęła myśl – ” jak dobrze, że morowa zaraza w piekło poniosła Krywonosa. – O jednego mniej.! „
– A jeśli się dowiedzą ?
– Ale cóż w końcu warty jest beze mnie Chmielnicki ? !
Wzdrygnął się na myśl o Helenie. Teraz nie miał już wątpliwości, że Helena związana jest z Jezuitami.
Wiele dałby Kapusta za ten medalion …
Wyjął z futeralika, pokręcił łańcuszkiem i nacisnął przypadkiem maleńki niewidoczny przycisk z boku. Złoty krążek z widocznym sercem przebitym strzałą nie otworzył się.
– Kat z nim – jeszcze zdążę – pomyślał chowając do kieszeni.
Usłyszał kroki wchodzącego Garmasza.
– Ale co mi tam ten Garmasz …
Powiem, że przychodził ksiądz prosić o wstawiennictwo za uwięzionym.
– Siadajcie panie Wygowski. Siadajcie. Malwazyi pokosztujcie – zachęcał Garmasz.
– Oj ! Zapomniałbym ! – To pan ksiądz prosił abym zaraz przekazał … i wyciągnął ku Wygowskiemu rękę z niewielkim woreczkiem.
– A to co ? – zapytał zdumiony pisarz generalny.
– Grosze panie ! – Grosze !
– Jakie grosze ? – Skąd ? – Za co ? Dwa tysiące złotych !
– ” To oddaj. Pan Wygowski wie od kogo ” Tak powiedział, bo zapomniawszy o tym nie chciał już wracać – wyjaśnił Garmasz.
– Wypijmy – panie pisarzu !
– A bodaj to ! – A idź do osranego dydka razem ze swoją malwazyją !
Zakołowało wszystko w głowie pisarza. Stół, kielichy i wszystko dokoła. Niby strzała przemknęła myśl; ” Dał chabar … – a jeszcze i Garmasza świadkiem zrobił. ”
Bardzo kosztowne mogą okazać się gramoty dla świadka za trzymanie języka w gębie.
Niczego dobrego to wszystko nie wróży, ale przecież nigdy nic nie jest aż tak do samego końca pewne. – Bo jeśli Chmielnickiemu przyjdzie skończyć na szubienicy tak, jak doczekali się tego jego poprzednicy – buntownicy Nalewajko, Sulima czy Pawluk – co to odważyli się podnieść rękę na króla i Rzeczpospolitą …
*
Wśród pofałdowanych wzgórzami bezkresnych połaci, nad rzeką Tasmin, w ojcowskim spadku przypadł Bohdanowi Chmielnickiemu chutor
Subotów.
Za głęboką fosą i wałami, zza wysokiej palisady wynosi się widoczny z daleka hetmański zamek. Stąd, jak oko zasięga, na południe rozściela się tylko bezbrzeżna stepowa dal. Z okien hetmańskiego salonu daleko widać zieloną dolinę rzeki. Potem, to już tylko falujący step i ginący gdzieś na horyzoncie zakurzony stepowy trakt.
Przeszła już stepem wiosna wyzieleniając łąki wcześniej niż w zeszłym roku. Puszystym kwiatem okryły się pod oknami czeremchy.
Szumią i pachną swojsko gałęzie rozłożystych wierzb i jabłoni. Pod czeremchami, na trzech z powbijanymi w ziemię potężnymi łapami
kamiennych lwach, osadzone jest długie kamienne koryto.
W paszczach lwów błyszczą wielkie srebrne pierścienie, do których po przybyciu z Czygiryna przywiązuje swoje zdrożone konie kozacka starszyzna. Mienią się w słońcu duże półowalne okna z oprawionymi w dębowe drewno kolorowymi szybami.
Nad oknami gipsowe płaskorzeźby przedstawiające galopujące konie i dymiące armaty. Ozdoby te, na polecenie hetmana wykonał stary mnich Bonifacy z pieczerskiego monastyru.
Na obrzeżach budynku wypinają się potężne ceglane przypory. Na prawym skrzydle szczerzą zęby strzeliste wieże z przypominającymi
długie wąskie szczeliny okienkami.
Na całej prawie szerokości rozprzestrzenia się ogromny kryty taras z podtrzymującymi go dwunastoma słupami. Posadzka wyłożona barwnymi, przedstawiającymi kwiaty ceramicznymi płytkami.
Na trójkątnym frontonie, dobierający się do ula ogromny niedźwiedź, którego od tyłu usiłuje unieszkodliwić toporem odważny pasiecznik.
Wyżej widnieje wielki napis; „Co będzie – to będzie, a będzie to – co da Bóg”
Na wieżach, przy ostrokole, w dzień i w nocy służby pełnią warty pilnie i uważnie obserwujące step i dojazdowe szlaki.
Za palisadą armaty, rusznice i guldynki, a we wnękach starannie poukładane muszkiety, piki, szable i pistolety.
Dziesięć kamieni prochu i dwanaście kamieni ołowiu. Dwa tysiące naboi do rusznic i muszkietów.
Osobista ochrona hetmana rozmieszczona jest w chatach tuż przy wałach zamku. Dokoła rozpościera się gęsty sad z pasieką na trzysta pni i dwie altany. Jedna nad stawem, a druga w wiśniowym gaju.
Chmielnicki przyjechał z Czygiryna w niedzielę wieczorem. Kiedy wstał rano, Helena jeszcze spała. Starając się jej nie zbudzić
bezszelestnie zamknął za sobą drzwi sypialni.
Przez wielkie okno przelewało słońce swoje złote promienie.
Otworzył okno i wychylił się przez szeroki parapet. Wonne tchnienie wiosny uderzyło w twarz jakby nakładał ktoś miękki, wilgotny i ciepły balsam.
Daleko widać było tylko spokojny falujący step. Na wieżach stała warta.
Przy okutej żelazem bramie, ziewając przeciągał się osawuł Lisowiec. Hetman pomachał mu ręką. Świeże poranne powietrze wypełniło salon.
Pod zawieszonymi dywanami ścianami, ustawione były równo wysokie wiedeńskie krzesła. Podszedł do okrągłego stołu i usiadł w głębokim,
obitym skórą fotelu.
Uczuł nagle jak dziwnie przemija radosny porankowy nastrój.
Wspomniał Czygiryn … i napłynęły naraz jakieś niespokojne i natrętne myśli.
Przybył niedawno z Bahczysaraja Antin Żdanowicz.
Przywiózł nawet dość pomyślne wieści. Wkrótce z całą ordą na pomoc hetmanowi przybyć ma sam chan Islam Girej. Przymknął oczy. Wiedział co znaczy i ile warta jest taka pomoc. Coś ścisnęło serce.
Widział szeroki dziki step. Trawy wysokie … Bite szlaki i tuman nad nimi. Dziki krzyk ” Ałła … ! ” i tupot niezliczonych tysięcy kopyt.
A potem … ruiny … zgliszcza … popiół … niewola dla tysięcy …
Każdy dzień w Czygirynie przynosił nowe kłopoty i troski. Niepokój, niepomyślne wiadomości z Warszawy, podstępna zgoda chana …
– oto dlaczego zdecydował się na chwilowe oderwanie od spraw codziennych i przywracający spokój i równowagę pobyt w Subotowie.
Uchylił wysokie rzeźbione drzwi. Helena jeszcze spała.
Może tylko będąc przy niej zapomni na jakiś czas o wszystkich swoich niepokojach i troskach …
Znów stanął przy oknie. I znów ożyły w pamięci smutne i mroczne sceny. Stał tak przy tym oknie i wtedy. Tego wiosennego dnia, kiedy przygalopował z Czygiryna dowiedziawszy się o najeździe Czaplińskiego na Subotów.
Ogarnął wzrokiem salon. – Co się tu wtedy wydarzyło … ?
Dokoła domu dogorywały służby. Swąd wypalonych wnętrz. Żywy dobytek, bydło i konie wygnane w step. Rozgrabione wszystko.
– Heleno ! – Heleno ! – wołał, choć wiedział, że na darmo.
Zabrał ją podstarosta Czapliński. Tylko dlaczego tak okrutnie i podstępnie zrobił wtedy to wszystko ten przeklęty szlachcic … ?
On dobrze wiedział dlaczego. Nie miał wątpliwości, że dobrze wywęszyli dokąd wiosną wybierze się hetman.
Obmyślił dobrze Kalinowski jaką wersję zdarzeń dokoła rozpuścić. No i w pewnej mierze szczęście im dopisało.
Jeszcze i teraz rozpowiadają gdzie tylko się da.
” Nie za wiarę i prawa narodu powstał Chmiel, a za siebie i za własną krzywdę jaką jemu – chłopu wyrządził prawy szlachcic i dostojny kawaler Czapliński .”
Tak właśnie mówił przecież w sejmie kanclerz Ossoliński.
Oni wszyscy uczynią wszystko aby okryć go czarnym kirem niesławy.
Aby przedstawić go światu jako niegodziwca. Jak kogoś niedostojnego i godnego tylko pożałowania. – Bo zniesławionego łatwiej poniżyć.
– I nawet jeśli ktoś rękę na niego podniesie, to temu chwała i poszanowanie.
Może niepotrzebnie wracał do przeszłości …
– Dlaczego i po co brał ślub z Heleną …? – I czy mógłby zapomnieć…
– Nie ! – Nie mógł ! – Przykro się przyznać … – musiał.
Lecz czymże go tak oczarowała i przywabiła do siebie … ?
– Jakim napoiła zielem …?
Chciałby oddać się innym myślom. Ale nie mógł. Tak samo jak nie mógł zapomnieć jej tych wszystkich długich miesięcy, choć
były one dla niego także pełne czegoś innego. Czegoś, co miało dla niego być może jeszcze jakieś większe znaczenie …
Przytłumionym dźwiękiem zadzwoniły srebrne ostrogi na puszystym dywanie.
Długo jeszcze nie wydobyłby się z zadumy gdyby nie tupot za drzwiami i od progu głos Demiana Lisowca.
– Pozdrawiam hetmana ! – Ukłonił się … i nie wiedzieć czemu zatrzymał wzrok na rzeźbionych drzwiach do sypialni.
– Co powiesz osawule ?
– Ławryn przyjechał !
– Gdzie on ?
– Myje się. Zaraz tu będzie – powiedział Lisowiec wychodząc.
– I cóż się takiego stać mogło, że tak nagle przygalopował Kapusta … ?
Ten akurat wszedł. Uścisnęli sobie ręce i usiedli przy stole.
– Czyżbyś miał jakieś niedobre wieści ?
Kapusta pogładził cienkie wąsy i potarł nieogolony policzek.
– No mów. Hetman spojrzał mu w oczy swym ostrym i przenikliwym wzrokiem.