Kanclerz Ossoliński zebrał w swoim pałacu – jak sam mówił – taki maleńki sejm. Obiecał królowi, że sam przekona honorową szlachtę, aby ułatwić królowi zadanie. Chodziło o zjednanie wszystkich sił pod jedną królewską ręką.

W wielkim przestronnym gabinecie kanclerza gorąco.

Za oknami śnieg, a tu zielenieją cytrusy. Na parapetach wielkich weneckich okien delikatne kwiaty spoglądają przez szyby na zaśnieżone trawniki.

Przy ogromnym stole z ciemnego drzewa siedzą: chuderlawy i pożółkły książę Jarema Wiśniowiecki, Stanisław Potocki, Dominik Zasławski,
Czetwierciński, Koniecpolski i jako jedyny wśród obecnych grekokatolik – wojewoda Adam Kisiel. Nieco dalej, na miękkiej kanapie, opierający się plecami o ścianę okrytą perskim dywanem siedział królewski marszałek Tykociński, a obok niego podskarbi krakowski – Zajmowski.

Odstawiwszy na bok tacę, na której błyszczał obsypany diamentami pierścień i wodząc wskazującym palcem po mapie kanclerz mówił:

– Tu powinno stać koronne wojsko.

Jaśnie wielmożnym panom wiadomo, że samozwańczy hetman spod Korsunia, demonstracyjnie wjechał do Kijowa. Tam , jak wiem, w drodze do Moskwy, zatrzymał się jerozolimski patryarcha Paisij. Wkrótce dowiemy się dokładnie na jaki temat toczyła się między nimi rozmowa. W Kijowie mamy swoich pewnych i odpowiednich ludzi. W najbliższym otoczeniu Chmielnickiego także.

– Chodzi o to, abyśmy wspólnie zastanowili się i zdecydowali w jaki sposób i jakimi zachodami doprowadzić do tego, aby panowie mogli
spokojnie powrócić do swoich majątków. Nie przymykajmy oczu także na to, że może to i sam Pan Bóg tym Chmielem nas pokarał.

Jak panowie widzicie, zawładnął schizmat całą Ukrainą. Prawdę między nami mówiąc, to już i w koronnych ziemiach pospolite
chłopstwo zachowuje się podejrzanie. Tajemniczy ludzie rozpowszechniają wszędzie coraz to wymyślniejsze uniwersały podżegające do wszczynania buntów i z zapewnieniami natychmiastowego ich wsparcia ze strony Chmiela.

Jarema Wiśniowiecki poruszył się nerwowo. Nie wytrzymał.
– Wieszać trzeba było ! Na palach sadowić tych chłopów !

– A wyście się z nimi pieprzyli – panie kanclerzu !

Ossoliński zbladł. Zbyt niebezpieczna mogła być sprzeczka z Wiśniowieckim.

 

Zaczął więc spokojnie i pojednawczo.

Chrześcijańskie i dobrotliwe było do niższych warstw nasze podejście, ale  jak widać obłudą i zdradą za to nagradzani jesteśmy.

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. – A prawda jest taka; Dziś jest już pod buławą Chmiela sto tysięcy …

– Sto tysięcy bydła ! – krzyknął Wiśniowiecki.

– Ale było i tak, że musieliśmy od tego bydła uciekać – uszczypliwie stwierdził Potocki. Pamiętając o wyrządzonych mu przez Wiśniowieckiego
dawnych krzywdach i nie mogąc powstrzymać się dodał;

– Za dużo swobody daliśmy chłopstwu. Dopuściliśmy ich zbyt blisko siebie. Pozwoliliśmy wejść do szlacheckich, przez samego Boga wybranych kręgów przeklętym schizmatom, którzy choć przypisali sobie szlachectwo, to trzymają ciągle w sercu utajoną, szczerą do nas nienawiść.

Rozumieli wszyscy, że dotyczy to Wiśniowieckiego, któremu nikt z wyższej szlachty nie zapomniał ukraińskiego pochodzenia.

Pradziad jego – Bajda Wyszneweckyj, o wolność swojego narodu wojując, odwagą i męstwem sławę swoją zdobywał. A potomek – spolszczony książę Jarema Wiśniowiecki ze skóry wyłazi by mścić się na swoich wcześniejszych jednowiercach.

Adam Kisiel wciskał się w fotel jakby chciał schować się przed sobą samym. Jego to dotyczyło w jakimś stopniu także, lecz Potocki zwrócił się
do niego przyjaznym raczej tonem.

– Wybaczy pan – panie senatorze. Dobrze znane są wszystkim pańskie zasługi dla Rzeczpospolitej.

– I choć z pochodzenia jest pan Ukraińcem, to duszą czystym Polakie i ojczyzna nasza nigdy panu tego nie zapomni.

Adam Kisiel dziękczynnie skinął głową.

Wiśniowiecki zacisnął pięści. Słychać było jak postukiwał pod stołem nogami.

Ossoliński jedwabną chusteczką przetarł spocone czoło. Poprawił śnieżnobiały żabot. Skorzystał z chwilowej ciszy.

– Jego wysokość król – Ossoliński wstał, a za nim podnieśli się z miejsc senatorowie – król polecił mi przekazać panom, iż ogłosić zamierza
pospolite ruszenie i sam stanie na czele koronnego wojska aby unicestwić tę morową zarazę – Chmiela, razem z jego skażonymi chmielętami.

Zmuszeni jesteśmy jednak przedtem wysłać do niego nasze wysokie poselstwo, na czele którego pojedzie pan senator Adam Kisiel.

 

Mamy nadzieję, iż człowiekowi tej samej wiary łatwiej będzie porozumieć się ze schizmatem. Bardzo liczymy na to, że szczęśliwie uda
się panu senatorowi namówić go do podporządkowania się królowi i rozpuszczenia tej całej swojej zgrai.

Gotowi jesteśmy zgodzić się na pozostawienie mu – no powiedzmy – dziesięciu tysięcy rejestrowego kozactwa.

Zamydlić trzeba mu oczy także innymi podarunkami i sposobić się do ruszenia całymi naszymi połączonymi siłami pod jedną ręką króla.

– Niepotrzebnie się z nimi cackamy ! – zaczął książę Dominik Zasławski, kiedy już wysłuchawszy kanclerza wszyscy zajęli swoje miejsca.

– Nie warty pies tego !

– Myślę, że wojska nasze powinny niezwłocznie przejść za Słucz … i … zawrzeć umowę z chanem …

Ossoliński przerwał z oburzeniem.

– Wygląda na to, iż jaśnie wielmożny książę chyba zapomniał o tym, że krymskiemu chanowi winniśmy dziewięćdziesiąt tysięcy złotych, a skarbiec Rzeczpospolitej …

– Mamy – panie kanclerzu – umowę o przyjaźni i pomocy z moskiewskim carem. Wysłać trzeba posłów i domagać się wydania przez niego rozkazu swoim wojskom, aby uderzyły na miasta i wioski ukraińskie od tyłu. – Porozumieć się z decydentami saksońskimi i badeńskimi w sprawie wynajęcia ich wojsk. – Pożyczyć pieniądze od weneckich dożów … Dominik Zasławski zawahał się. Poczerwieniał … – A z resztą, gdyby tak każdy z nas sięgnął do własnego skarbca … ?

– Przecież jasne jest, że jeśli nie stłumimy tego całego zamętu i nie posadzimy na palu Chmiela, to cała ta zgraja, nawet i z koronnych ziem w
świat z torbami nas puścić gotowa.

– Książę coś bardzo bojaźliwy ostatnio – ironicznie wtrącił Wiśniowiecki. – Pozwolę sobie zauważyć, że mimo wszystko rację ma pan kanclerz.

– Nie możemy siedzieć z założonymi rękami, kiedy pies i przybłęda na królestwo nasze swoje brudne łapy podnosi.- Kiedy wiatr na szubienicach wierne sługi Rzeczpospolitej huśta.

– Kiedy czerń bogactwa nasze zagarnęła, a Kijów dzwonami i salwami psa i zdrajcę wita.