Wpadam dziś na adorację, patrzę: miła odmiana – w ławkach siedzi sześciu czy siedmiu facetów, a tak to zwykle jedna osoba albo zgoła nikt. Jak wchodziłem, to coś tam kończyli odmawiać, bo usłyszałem wspólne, głośne „Amen”. Kiedy się sadowiłem na klęczniku, to oni akurat wstali i szli do wyjścia – do tego przez zakrystię na klasztor. Bo to byli redemptoryści…