Zwierzęta szły w ciemności. Wabił je zapach
smak winogron. Ludzie wchodzili wychodzili
z domu. Na progu zostawiali buty. I kamienie.
A on już nic więcej nie potrzebował.
Odchodził w bieli. Nic nie mówił.
Przyglądał się otoczeniu. Które wolno traciło barwy.
Szybowało ku wiecznej bezbarwności.
Już nic więcej nie możemy zrobić.
Tym bardziej pomóc. To kwestia czasu. Kiedyś
lepiej to zrozumiemy. Teraz idziemy w noc. Czarną ciężką
i krępującą całe ciało. Jakbyśmy nie potrzebowali odpuszczenia
win. Jakbyśmy byli ptakami bez skrzydeł. Winem przelanym do młodych bukłaków.