Byłem zdumiony wyborem Jerzego Brzęczka na selekcjonera reprezentacji. Zbigniew Boniek wielokrotnie głosił, że chce nominować Polaka. Mimo swoich zagranicznych znajomości i kontaktów. Mimo niewielkiego pola manewru. Bo nawet wiedząc o tych preferencjach, takiej kandydatury nie brałem pod uwagę. Związek jednak Brzęczka ogłosił, a ja nie widziałem żadnej przesłanki popierającej ten wybór. W głowie kołatała myśl: „A może Boniek po prostu ryzykuje? Ale jak to – wybiera selekcjonera na nos?!”. To po prostu nie pasowało. Nic za tą decyzją nie stało.
Ani przez moment jednak nie przestałem Jerzemu Brzęczkowi dobrze życzyć.
Facet przez lwią część swojej przygody z kadrą był traktowany obrzydliwie. Takie czasy, że moc hejtu jest z każdym dniem większa. Brzęczkowi dostawało się nawet za to, że selekcjonerem w ogóle został – tak, jakby sam się wybrał. Drużyna była daleka od spełniania oczekiwań narodu – OK, jak najbardziej. Ale czy wygrywała, czy nie – Brzęczek był niemal palony na stosie.
Często jednak sam sobie nie pomagał.
Bo kiedy cała Polska widziała, że zespół gra źle, selekcjoner w wywiadach szedł w zaparte. Odsuwał od siebie nagą prawdę, starając się wmawiać nam, że drużyna nie ma problemów. Że wszystko idzie zgodnie z planem. Tylko jaki był plan? Taki, że drużyna nie robi postępów?
Wypowiedź Roberta Lewandowskiego po listopadowym meczu z Włochami (nie)mówiła wiele. Minęły dwa lata kadencji Jerzego Brzęczka, a drużyna zmierzała donikąd. Nie było widać, jak reprezentacja MA grać. Tak jak za Nawałki – agresywnie rzucając się na słabszego lub zbliżonego klasą rywala? Zaangażowaniem nadrabiając różnicę w umiejętnościach przeciw silniejszemu? Tego niestety nie było. Oglądaliśmy za to męczarnie ze słabszymi (Macedonia, Łotwa), zdominowanie przez średniaków (Austria, Słowenia), bezradność w starciach z potentatami (Włochy, Holandia).
Przeważnie zgadzały się za to wyniki. Awans do mistrzostw Europy wywalczony pewnie (oczywiście „zarzucano” Brzęczkowi łatwą grupę, ale czy to jego „wina”, że to do nas losowano przeciwników?), a to było najważniejsze. „Utrzymanie” w dywizji A Ligi Narodów – wskutek nagięcia regulaminu przez UEFA – przemilczę. W kolejnej odsłonie tych rozgrywek Brzęczek dał szansę młodym zawodnikom (Jóźwiak, Walukiewicz, Moder), bo zauważył, że na to zasługują. Niby banał, ale na pewno nie reguła u „biało-czerwonych selekcjonerów”. Owa druga edycja Ligi Narodów pokazała też niestety, że ta drużyna nie rokuje.
Uważam, że brak widocznych perspektyw to główny powód wyrzucenia Jerzego Brzęczka z posady selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Kolejny to wyraźne obniżenie standardów, do jakich przyzwyczaiła nas udana (tak ją należy określić) kadencja Nawałki. Po otrzymaniu SMS-a od Adama o zwolnieniu Brzęczka, zrobiłem „wielkie oczy”, ponieważ kompletnie nie spodziewałem się TAKIEJ decyzji w TYM momencie. O kadrze – z uwagi na „sezon ogórkowy” – było ostatnio cicho. Teraz już nie będzie; przed nami czwartkowa konferencja prasowa Zbigniewa Bońka (na której prezes o swej decyzji może powiedzieć wszystko, albo nic – jak to on), nominacja nowego selekcjonera, perypetie klubowe ważnych kadrowiczów (Milik, Grosicki). Za dwa miesiące startują eliminacje mundialu, a po nich już „operacja EURO”.
Kto zostanie trenerem kadry? Widzę dwa wyjścia – nominacja Polaka, ale takiego, który ma doświadczenie w prowadzeniu zespołu reprezentacyjnego. Czesław Michniewicz, Maciej Skorża? Raczej nie Jacek Magiera. Albo zatrudnienie obcokrajowca – z dużym, ale nieprzebrzmiałym, nazwiskiem. (O tym więcej po wyborze). Czasu nie ma wiele, bo na to siodło trzeba wsiąść od razu.
Każdy wybór wywoła wątpliwości, bowiem żaden nie daje jakiejkolwiek gwarancji…