Wstał później
Niż zwykle nie powiedział nic
Tak jak tylko on potrafi Ubrał się
Wpatrywał w okno Liczył
Płatki śniegu ustawiał naczynia szklanki talerze kubki sztućce obok siebie
Na drewnianym stole
Nic od dawna go nie bolało
Na wzgórzach i w lesie nikogo nie było
Nikt nie przejeżdżał drogą Listopadowy poranek tradycyjnie kusił
By powiedzieć coś nie wie co Światło
Ginęło we mgle Jezioro cofało się znów spod domu
Wewnątrz coś ginęło i zapadało się Nawet oczy tego nie zdążyły uchwycić na czas