W dawnych czasach, których nie pamiętają nawet wasze prababcie, no chyba, że tylko z opowiadań, płynęła rzeka, a obok niej był las, a za nim wioska, w której mieszkali ludzie. Byli to głównie rybacy, którzy każdego ranka zarzucali swoje sieci licząc na przychylność opatrzności Bożej. Raz się udawało, a raz nie i trzeba było próbować kolejnego dnia.
Żmudna to była praca, do tego śmierdząca i brudna. Poza tym każdy rybak musiał być czasem także krawcem, bo gdy rwały się sieci, należało wziąć dratwę i je zacerować. Złowione ryby, a były to głównie liny i szczupaki, sprzedawali na targu w miasteczku, albo zanosili na dwór królewski. Zarobione w ten sposób pieniądze mogli potem wydać na potrzeby swoje i swoich rodzin. Łowienie było ciężką pracą, więc coraz mniej też było rybaków. Woleli zająć się choćby pracą w gospodarstwie, czy uprawą roli. Zyski były podobne, ale pewniejsze, bo co zasiali, to zebrali, a z rybami nigdy nic nie wiadomo.
Wśród rybaków był też jeden młody, Tadek mu było na imię. Łowił od niedawna, w zastępstwie ojca, który złamał nogę i miał przerwę w pracy. A że był dobrym synem, to wiedział, że trzeba pomóc rodzicom. Wypływał na rzekę i łowił ryby, a inni często się z niego śmiali:
– A nie wolałbyś Tadziu, za pannami polatać? Zostaw te sieci, nie dla młokosów one. Jeszcze masz mleko pod nosem. Idź się pobawić, a prawdziwą pracę zostaw dorosłym – mówili.
Chłopak znosił to dzielnie, choć po prawdzie, już nie raz chciał rzucić to zajęcie i rozejrzeć się za czymś innym. Wiedział jednak, że w ten sposób rozczaruje ojca, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć, bo nie potrafiłby mu spojrzeć w oczy.
Pewnego popołudnia, gdy był już bardzo zmęczony i zmoknięty, bo padał deszcz i chyba jako jedyny udał się na łowy, miał już zwijać sieci, gdy nagle zobaczył w nich coś srebrzystego.
„Pewnie ze zmęczenia przywidziało mi się” – pomyślał.
W sieciach ponownie błysnęło coś, co wyglądem przypominało ogon. Był on dużo większy niż ten, który mają liny czy szczupaki. Tadek podszedł ostrożnie i zajrzał w sieci. To, co w nich ujrzał, zaparło mu dech w piersiach i odjęło mowę. Gapił się jak urzeczony na cud-dziewczynę, która machała srebrzystym ogonem i próbowała się wyplątać.
– Wypuść mnie, proszę – odezwała się srebrzystym głosem, a Tadzik poczuł, że jego serce, słysząc te dźwięki, rozgrzewa się do czerwoności i zaczyna szybciej bić.
Dziewczyna była piękna: miała długie, falowane włosy koloru miodu, które zakrywały jej krągłe, nagie piersi, szczupłe ręce, błękitne jak rzeka oczy, w których można było się przejrzeć, malinowe usta, z których dobywał się jej śliczny głos, a od pasa w dół pokrywała ją srebrzysta łuska tworząc ogon. Chłopak pojął, że złowił syrenę i wiedział, że zdarza się to niezwykle rzadko, a w tej rzece chyba jeszcze nikomu się to nie udało. Zastanawiał się, co zrobić z tym znaleziskiem. Pomyślał, że taka syrena to kłopot, więc pomógł jej uwolnić się z sieci i wypuścił do rzeki.
– Bardzo ci dziękuję – powiedziała na odchodne i zniknęła we wzburzonych falach.
Dopiero po dłuższej chwili mógł się poruszyć i zobaczyć, ile dzisiejszy dzień przyniósł mu ryb. Zajął się pracą, lecz nie potrafił się skupić. Ciągle myślał o dziewczynie. W domu rodzice próbowali pytać:
– Stało się coś dzisiaj? Jakiś jesteś zamyślony… A możeś chory? Odpocznij ze dwa dni, pogoda brzydka, wyśpisz się, sił nabierzesz.
– Nie, muszę zarabiać, dopóki noga taty nie wydobrzeje.
Rodzice byli z niego dumni, nie mając pojęcia, że za pracowitością Tadka kryje się coś jeszcze. Chciał ponownie spotkać syrenę. Nawet w nocy śniła mu się. Teraz ze zwiększonym zapałem wstawał co świt i wyruszał na łowy. Wracał z nich coraz smutniejszy i coraz bardziej blady.
Rodzice martwili się bardzo, lecz nie umieli poradzić nic na strapienie syna, gdyż był on bardzo skryty i nie chciał się zwierzyć.