Wszedł do środka, a tam jego oczom ukazał się widok dość dziwny: na środku izby przewrócone krzesło, połowa ziemniaków na wieczerzę obrana, połowa w łupinach, ogień pod kuchnią nierozpalony, wór po sękatym kiju pośrodku sieni.

Nawoływał po kolei swoją żonę, dzieci, a nawet staruszkę – nikt mu jednak nie odpowiadał. Westchnął głośno i ruszył w kierunku stajni. Po drodze wyprzągł konie, by nie mokły więcej i zaprowadził do zagród. Okazało się, że tam też nie ma nikogo. Nawet sarenek! Krawczyk nie wiedział, co o tym myśleć. Oporządził zwierzęta i postanowił rozejrzeć się po podwórzu i za domem w poszukiwaniu rodziny. Deszcz powoli przestawał padać. Na ziemię spadały już tylko pojedyncze krople. Jak z kranu, który ktoś niedokładnie zakręcił.

Mężczyzna wyszedł na zewnątrz i w tym momencie wydało mu się, że dobiegają go jakieś głosy z drugiej strony obejścia. Podbiegł tam tak szybko jak umiał i spojrzał przed siebie. Jego oczom ukazał się widok niesamowity: dwie jego sarenki biegnące po trawie, za nimi szlachcic ze strzelbą na koniu, następnie jego rozwrzeszczane i zrozpaczone dzieci i żona goniące szlachcica, a za nimi babcia z sękatym kijem. Z boku tego wszystkiego stał Barnaba – znany w okolicy złodziejaszek, który przyglądał się scence z niezwykłym rozbawieniem i raz po raz zaśmiewał się w głos do rozpuku.

Krawczyk najpierw oniemiał widząc to wszystko i nie rozumiejąc nic a nic, po chwili się ocknął i pognał przed siebie za nimi wszystkimi. Zmiarkował, że pewnie sarenkom grozi niebezpieczeństwo i szlachcic chce jego kosztem zabawić się w polowanie, a przecież one są członkami jego rodziny i nie wolno ich zabijać, co najwyżej można puścić wolno, by hasały po lesie. Zdenerwował się okrutnie i wiedząc, że myśliwego nie dogoni, pobiegł w kierunku Barnaby. Ten śmiejąc się coraz bardziej, nie zauważył, że ktoś przy nim stoi. Tym sposobem krawczyk złapał go za ręce tak, by nie mógł się wyrwać, nie robiąc mu przy tym krzywdy i zapytał:

– Co masz, waść z tym wspólnego? Odpowiadaj, pókim dobry.

– Aj, puść, nic takiego. – Przestraszył się złodziej.

– A jednak coś wiesz. Gadaj, jak na spowiedzi.

– Kiedy ja nic nie wiem. – Próbował się wymigać Barnaba.

– Łżesz, waćpanie. Oj, nieładnie! Bo zaraz stracę cierpliwość. – Krawczyk przybrał bardzo groźną minę.

– Oj, panie, szlachcic szukał rozrywki, to mu powiedziałem, że u was w stajni są dwie sarny i gdyby je wypłoszyć, to mógłby na nie zapolować. Oczywiście po wszystkim miał mnie nagrodzić sowicie, to mogę się z tobą podzielić. Niech będzie moja strata, a teraz już puść, ręce mi drętwieją.

– Oszalałeś Barnabo?! Ja ci dam: „podzielić się”. Przecież to są członkowie mojej rodziny! Mam pozwolić, by ktoś ich zastrzelił? Nigdy w życiu! Poleżysz tu trochę i poczekasz na przedstawicieli prawa. Posiedzisz trochę w więziennych lochach, to nabierzesz rozumu.

– Puść! Proszę! Ja nie wiedziałem, już nie będę. – Złodziej próbował się wyrwać.

Wtedy oczom ich obu ukazał się widok niesamowity. Staruszka stuknęła sękatym kijem o ziemię, aż przeszedł po nim jakby prąd albo błyskawica i powtórzyła to trzy razy, mrucząc coś pod nosem. Wiedziała bowiem, że nie dogoni myśliwego, a przecież obiecała, że zaopiekuje się rodziną krawca pod jego nieobecność i za wszelką cenę danego słowa chciała dotrzymać. Od tego uderzenia, ziemia zadrżała, rozstąpiła się, tworząc rów głęboki, po bokach którego rosły drzewa, ukazując swoje korzenie, a dół stanowiły piach i ziemia. Tak powstał głęboki wąwóz, którym uciekały sarny.

Koń szlachcica spłoszył się, gdy ziemia drgnęła, uniósł przednie kopyta do góry, zarżał donośnie i zrzucił jeźdźca z grzbietu. Ten spadając, połamał strzelbę. Wściekły próbował się podnieść, lecz wtedy jego także dotknęła magia staruszki. Z kija w jego stronę poleciały iskry siadając tu i ówdzie na twarzy i ubraniu. Na oczach wszystkich zamienił się w dorodnego jelenia i czmychnął wąwozem za sarnami. Ludzie powiadają, że do dziś można go spotkać w lasach pod Lublinem. Jest piękny i wyniosły, a myśliwi chcący go upolować mówią, że kule się go wcale nie imają.

Krawczyk pod wpływem trzęsienia ziemi, poluzował chwyt, którym trzymał Barnabę, a ten wiedząc, że to jego jedyna okazja do ucieczki, podążył za myśliwym. Wpadając do wąwozu upadł tak niefortunnie, że jego też dosięgły iskry z sękatego kija i zaczęły na nim siadać, a on się przed nimi odganiał jak przed natrętnymi muchami. Czuł, że z każdą chwilą jakby mu sił ubywało i stawał się mniejszy i ręce miał coraz krótsze i wąs coraz dłuższy i cieńszy, aż w końcu stał się polną myszką, która tylko tym się różniła od innych, że prawe ucho miała ciemnobrązowe w miejscu pieprzyka, który w tym miejscu miał Barnaba. Ludzie mówią, że do dziś można go spotkać w spiżarniach, jak wykrada smakołyki.

Rodzina krawczyka stanęła oniemiała. Wszyscy dziękowali babci odwagi i pomysłowości. W tym momencie zaczęli nadbiegać ludzie gaszący pożar, zaalarmowani dziwnymi odgłosami i błyskami. Niektórzy myśleli, że to znów błyskawica wznieciła kolejny ogień. Patrząc na wąwóz w miejscu, gdzie do tej pory była równa droga nie mogli się nadziwić. Niektórzy szeptali, że to pewnie sprawka samego diabła. Nie było nic do roboty, więc wszyscy wrócili do domów i dopiero nazajutrz w rynku zaczęli opowiadać sobie, co też się wydarzyło dnia poprzedniego. I wiadomo: ilu ludzi, tyle było historii, każdy bowiem dokładał coś od siebie. Tylko ja i ty wiemy, co tam się zdarzyło naprawdę.

Od tej pory staruszka zyskała jeszcze większy szacunek wśród mieszkańców, a wąwozów z każdym dniem przybywało. Babcia chodziła z kijem na spacery i gdy tylko widziała zwierzęta, którym groziło zastrzelenie przez myśliwych, stukała kijem trzy razy o ziemię mrucząc coś pod nosem, a ta natychmiast stawała się posłuszna i rozstępowała się tworząc wąwóz. Zwierzęta czmychały w popłochu, lecz były już bezpieczne. Z czasem myśliwi zaprzestali w tym okręgu polowań, lecz wąwozy przetrwały do dziś.

Drzewa je porastające, piasek i ziemia oblepiające ich boki i dno, czasem szemrzą cichutko historię swojego powstania. By ją usłyszeć, trzeba być bardzo cicho. A dwie sarenki odwiedzały często rodzinę krawczyka i już z daleka kłaniały się babci, która je przed śmiercią uratowała. Staruszka dożyła sędziwego wieku, niektórzy powiadają, że żyje do dziś i spotkać ją można z sękatym kijem, w chustce na głowie, jak spaceruje wąwozami szepcząc jakieś zaklęcie.