Spotkałem kiedyś laskę podobną do Michelle Pfeiffer. Była pijana i chciała się przytulać. A ja byłem trzeźwy i po pięcio- czy dziesięciokilometrowym spacerze, i w ciuchach do spacerowania. Krótko mówiąc: śmierdziałem. Żeby było śmieszniej, ciągnęła mnie do knajpy, którą właśnie otwierali jej znajomi. Udałem pryncypialnego i odprowadziłem ją pod drzwi lokalu, gdzie chyba na nią czekano. Pomyślałem: „Wrócisz trzeźwa, to pogadamy”. Nie wróciła.
Nawet nie wie, że o niej pamiętam, ale to nie jej zasługa tylko Pfeiffer z filmu „Frankie and Johny”…