Wstępując do kawiarni dnia pewnego
Ujrzałem smutnego człowieka
Zmęczony usiadłem przy stoliku jego
Grzecznie pytając czy na kogoś czeka

On z odpowiedzią zaczął nieco zwlekać
Twarz jego nagle zamarła
Potem rzekł: – Nie mam już na kogo czekać,
Bo mi przedwczoraj narzeczona zmarła.

– Nie trać chłopcze nadziei, lecz tłumacz to sobie
Z wiarą niby pobożny kler w starym kościele.
On nie słuchał, lecz mówił: – Byłem na jej grobie
I przyrzekłem, że martwy legnę przy jej ciele.

-Och głupstwa gadasz! Chyba masz gorączkę,
Nie można żyć w bólu pośród mrocznych cieni!
Tu w tej kawiarni za smukłą jej rączkę,
Trzymałem ją tonąc w jej oczu zieleni.

Jeszcze mi się zdaje, że razem z nią siedzę,
Mówiąc to ów człowiek objął mnie za szyję,
Że słów jej słucham i każdy gest śledzę,
Ale jej już nie ma. Ona już nie żyje!

Słuchając młodzieńca pijany usnąłem,
Śnił mi się mężczyzna i kobieta śliczna,
A po kilku chwilach nagle się ocknąłem,
Widząc jak dla niego jej śmierć jest tragiczna.

Wstałem, pusto wokół, chłopaka nie było,
Powolnym więc krokiem wracałem do domu,
Myśląc, że to wszystko tylko mi się śniło,
Więc nie będę tego powtarzał nikomu.

Może on samobójca, cierpiąc w piekle kwili,
A ona wśród aniołów w niebie,
Bo tak jak za życia dla siebie nie byli,
Tak i po śmierci nie są dla siebie.

2000 r.