Dwie rzeczy, z tych, które robią wrażenie, gdy je odczytać jedną w kontekście drugiej, to robią wrażenie jeszcze większe. Pierwsza z nich to używanie zamiennie terminów: faszyzm i hitleryzm. To, że dzieje się tak od lat, że jest to jeszcze komunistyczna szkoła myślenia itd. jakoś do mnie nie przemawia. Hitleryzm, czyli narodowy socjalizm, czyli w ostateczności „nazizm”, a faszyzm to są dwa różne systemy polityczne, funkcjonujące w różnych krajach, które przypadkiem znalazły się we wspólnym sojuszu wojskowym. A mimo powszechności dostępu do wiedzy na ten temat hitleryzm = faszyzm, I nie ma dyskusji. Pytanie, kto był twórcą hitleryzmu (czyli faszyzmu), może domagać się odpowiedzi, że Mussolini.
Hitleryzm jako system odpowiedzialny za ludobójstwo wymagał, w ludzkiej ocenie, wyroku śmierci na swych twórcach i liderach. Wyroku nie tylko sprawiedliwego, ale i swą widowiskowością dorównującego spektakularnej liczbie ofiar zagłady. Hitler odszedł, można by powiedzieć, po cichu. Do tego stopnia, że do dziś nie ma pewności, czy to jego ciało zostało odnalezione. Mussolini natomiast został rozstrzelany, ale jakby tego było mało, jego zwłoki wraz z ciałem Clary Petacci i kilku innych osób powieszono głowami w dół, tak, aby gawiedź odczuła satysfakcję z tryumfu nad systemem. I odczuła. I to jest właśnie ta druga sprawa, która mnie tak porusza.
Egzekucja Mussoliniego i Petacci odbyła się 28 kwietnia. Wcześniej Niemcy uwolnili go z miejsca internowania a potem jednak strzegli go tak bardzo nieudolnie, że wpadł w ręce partyzantów (chyba). Kiedy świat dostał w swoje ręce Mussoliniego i tańczył na jego trupie, Hitler mógł spokojnie zejść ze sceny i… wsiąść na pokład U-boota.