Tak, jak przejrzyste i nieujarzmione Dniestru wody, od potężnych murów Chocimia aż po niedostępną Akermańską fortecę upływał czas od chwili, kiedy to pierwszy raz dane mi było stanąć na tej czarnej Kresowej ziemi, równo w połowie dziewięćdziesiątych lat dwudziestego wieku, a więc nieporównanie innych niż te siedemdziesiąte i osiemdziesiąte kwitnące komercyjnymi ekskursjami na największe megabazary Lwowa, Chmielnickiego czy Winnicy.
Zdarzało mi się co prawda bywać w innych stronach dawnego „imperium”, np. w Wilnie, Rydze, Petersburgu, Mińsku, ale tu, na tych najprawdziwszych, autentycznych i najrozleglejszych Kresach z Galicją, Podolem, Wołyniem, ze Lwowem, Kamieńcem, Chocimiem, Międzybużem czy Barem, Łuckiem i Krzemieńcem – znalazłem się po raz pierwszy.
Długo można by mówić o pierwszych wrażeniach i przeżyciach ale przecież nie to jest tu najważniejsze.
Dzisiejsza Ukraina, łącznie oczywiście z dawnymi Kresami Rzeczpospolitej, to trochę taka swoista „Wieża Babel”, gdzie wśród około pięćdziesięciomilionowego zaludnienia, spotyka się oprócz Ukraińców mnóstwo Rosjan, Tatarów, Turków, Mołdawian, Gruzinów, Ormian i Żydów, a także – co zrozumiałe – Polaków.
W związku z moją pracą, przez ponad osiem lat „skazany” byłem na codzienny kontakt z ludźmi najróżniejszych nacji, charakterów, poglądów i profesji.
Upłynęło kilka miesięcy.
Pewnej słonecznej i ciepłej niedzieli, uświadomiłem sobie, że bez względu na to jak długo potrwa mój tutaj pobyt, nigdy i do końca życia nie wybaczyłbym sobie tego, iż będąc nieopodal, nie starałem się być na miejscu i zobaczyć tego, czemu historia, literatura i sztuka poświęcała i poświęca tak wiele dzieł.
Na początek wybrałem oczywiście Kamieniec – dawną stolicę Podola, miasto i fortecę podporządkowaną ongiś bezwzględnie „Hektorowi” Jerzemu Michałowi Wołodyjowskiemu, który sprawował pieczę nie tylko nad wojskami, ale i całym bezkresem Dzikich Pól.
Nie sposób tu nie zauważyć, iż dojeżdżając do Kamieńca od strony dawnego Proskórowa , przejeżdża się przez gęste, przesycone zielenią knieje, na skraju których stoją rzędami choć trochę prymitywne, jednakże dość pomysłowo zorganizowane stanowiska dymiące apetycznie pachnącymi szaszłykami – – powiedziałbym – niewiele mniejszymi od końskich kopyt.
Do tego kozacka gorczyca, czyli nieopisanej ostrości musztarda, no i oczywiście to, czego nigdy i w żadnej podróży nie unikał imć Onufry Zagłoba.
Po przebyciu „Biegnącej Łani”, czyli mostu łączącego miasto ze starym grodem i fortecą, a z którego do lustra wody rzeki Smotrycz wysokość sięga około czterdziestu metrów i jeszcze jednego mostu … – jest wreszcie to, co tak bardzo pragnąłem od dawna na własne oczy zobaczyć.
Nigdy nie odważyłbym się licytować z literatami, estetami, czy krasomówcami. Jednakże to o nieprawdopodobnej atmosferze i klimacie miejsce, może obdarzyć swoją unikalną, tajemniczą czarownością, a jednocześnie trwożnością i poczuciem potęgi autentycznych historycznych sytuacji , wszystkich tych, którzy choć na krótko, ale właśnie tu – dzięki znajomości historii – potrafią znaleźć się w epicentrum zdarzeń zachodzących tu na przestrzeni wieków.
Pokonując brukowane i wykładane przedwieczną kostką oraz kamieniami stromizny kamienieckich uliczek, oglądałem architektoniczne perły Średniowiecza i późniejszych epok, które pozostawiają swój trwały ślad w postaci różnych charakterystycznych dla tej części Europy budowli, głównie obronnych i sakralnych.
Jeszcze do drugiej wojny światowej było ich tu prawie czterdzieści, a więc kościoły, cerkwie, klasztory, monastyry, synagogi, a nawet meczety.
Do tego mury obronne, bramy z basztami obronnymi itp.
Mimo niesprzyjających ich zachowaniu czynników oraz bardziej lub mniej świadomej degradacji, ich część, choć w różnym stanie, ostała się jednak do dnia dzisiejszego.
Kiedy na jednym z placyków spotkałem przy sztalugach artystę malującego jeden z ciekawszych kamienieckich zaułków, pomyślałem, że może dobrze byłoby przy jego pomocy przenieść chociażby część tych Kresów, tych Dzikich Pól, wraz z ich historyczną niepowtarzalnością, swoistym pięknem i bezcenną historyczno – architektoniczną wartością – jakiej być może w niedługim już czasie z wiadomych względów ani udokumentować, ani odtworzyć się nie da – – gdzieś tam. – Do Polski.
– Zebrać to co możliwe, a nierozłączalne z naszą historią, kulturą i narodowym charakterem.
Po nawiązaniu znajomości zaproszony zostałem do jego pracowni, która znajdowała się w kamienieckiej Szkole Sztuk Plastycznych gdzie wykładał historię sztuki, malarstwo i rysunek – będąc jednocześnie jej dyrektorem. Urzekło mnie to miejsce.