Przemko tak polerował kontuar w nowym szynku, że ten świecił się niczym kurowi dupa, jak mawiali dawni Dzyńdzynia grodzianie.
Krzątał się tedy za szynkwasem, wciąż nie dowierzając terminom jakie nastały. Od paru niedziel był za karczmarza w dwóch gospodach. Prócz dawnych i przyjaznych „Dwóch wież”, nastał teraz w dawnej Jakubkowej karczmie, nad którą ongiś szyld „Pluskwy i pchły” dumnie wisiał.
Uśmiechał się przeto w duszy nad sztuczką chytrą tych, co wokół herbu „Broszy” od roku onego spiskowali, jakoweś pergaminy do komesowskiego dworu co i rusz posyłając.
*
-Co knują psubraty? – głowili się na Rębajły dworze.
-Całe noce trawię, by jakowyś aluzyji w tych ich poematach się doszukać, jeno czas tylko mitrężę – żalił się srogi Oberek, o którym złośliwe języki mawiały, że niedługo i urząd komesa przejmie, (wszelkie zbiegowiska ludzkie organizował, a nawet jak nie on, to jemu to przypisywano) jeśli mu się – jakoby pewne – miejsce w Radzie Królewskiej znuży.
– Spiskują panie, jak mi Bóg miły – szeptał do ucha komesa Jadam, w jakowąś długą drogę się rychtując, by z dala od Dzyńdzynia o nastrojach grodzian języka zasięgnąć.
*
Śmok, któren wracał z pola (co wieczór je zraszał, mimo aury do lipca niepodobnej, ziemia wciąż wody pragnęła), siadł w nowym szynku „Po małym, ale nie po całym” teraz zwanym i jął przepytywać młodego Przemka.
-Nie wiesz Waść, o czym cały gród huczy? Jakim to sposobem ja tu się znalazłem, Molas z Vackiem Muskatem co wieczór z jakowymiś trubadurami z Lubliniensis na burczybasie, złóbcokach i trombicie rwetes wielki czynią?
-Da Bóg, Przemku, tylem już plotek słyszał, że łeb mój niczym arbuz.
-Już wyłuszczam Waści – przerwał na chwilę przygotowania do cotygodniowej narady nowych właścicieli (kilku ich było, pod ukryciem nocy knuli, każąc mu jeno parę żagwi ostawić, wcześniej odrzwia na trzy spusty zamknąć, sami kanałami spod zamku do szynku się dostając)
-Latem to chyba było, gdy po Dzyńdzyniu wieść się rozniosła, że złe wichry na Kubka Jakubka dmuchać zaczęły. Niby w radzie ziemskiej zasiadał, niby o głos Obertasa prosił, wciąż włos na czworo dzieląc, ze Sławą o mocy coraz słabszej pogadywał, ale upłynął wiek złoty. Wiesz przeto o tym, bywałyś, że w Dzyńdzyniu szynków coraz więcej, a każden karczmarz nowymi cudami grodzian zachęca. Zdecydował tedy „spaniałą”, jak sam na wrotach nasmarował, karczmę odstąpić.
-Jakubek oczko swoje dawnemu końskoubojnemu bractwu oddał? Toż z niemi koty darł, sądami straszył, na Krzaczorum Ludzi Swawolnych jakoweś odezwy potępiające pisał – nie dowierzał Śmok i czarę, którą Przemek przed nim postawił, w mig osuszył.
-Słusznie prawisz, choć były termina, że sam ich zapraszał, kufel na stole stawiał i nawet jedno spotkanie zapomnianej dziś „Republiki” się odbyło. Wiele zim jednak upłynęło od czasu onego. Podstawili tedy mocnych w słowie i głowie Kurwina oraz Mateja. W papierach spisanych oni karczmę we władanie wzięli. Nie powtarzaj tego nikomu, ale rządzą Ci, co na zapleczu nocami przesiadują.
Śmok na chwilę odwrócił się od szynku, wzrok kierując po odnowionej izbie. Zniknęły z niej poddawane do czytania pisma dawniej bywałe, wydawane przez tych, co wciąż z choroby czerwonych oczu wyjść nie mogli (choć nawet w całym cesarstwie frankogermańskim jakoweś nowe nadchodziło). Było swojsko, a ściany ozdobione teraz Titusa Młodego i Van Kulpy malunkami przywołały w pamięci dawne obrazy karczmy przez wielu ulubionej, która jako jedyna na miano „kultowa” zasługiwać mogła.
-O…Ol…sen…mara jakowaś! Tak, pamiętam czasy one – pokiwał głową Śmok, od szynkwasu odchodząc.
Sięgnął tedy do bibliothecam, bogato teraz przez Zorzana zaopatrzonej. Otworzył księgę tą najbardziej przez ząb czasu zniszczoną, po której ślady wielokrotnej lektury jej właściciela snadź rozpoznać było. Natrafił na wersy znane, dawną a piękną melodię przypominającą…
O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy.
Z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem
I poprzedzony głuchą wieścią między ludem;
Ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem
Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata końcem,
Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne.
*
Młody Rozdziawa pakunki z gromady „Wespół” kuchtom podawał, polecenia liczne wydając. Kuchnia z jadłem swojskiem, które dzyńdzynianie ostatnio u swoich babek smakowali, trafiła w gusta, więc pracowała Boży dzień cały. Przybywali po nie nawet z Czeremchy i Małych Borów. Nie brakło też, z winem wybornych, „Sernika” skarbów. Od Smolnego przyjeżdżały wozy z przednim miodem i piwem.
Zmierzchało. Trubadurzy kończyli wieczerzać, ostatni pieczeniarz chwiejnym krokiem wnętrze karczmy radośnie opuszczał, bojąc się jeno białogłowy swej zrzędzenia. – Z Bogiem! – pożegnał się Wojciech, na co dzień przy kruchcie się krzątający. Przemko zaciągnął zasuwy, wcześniej okna zawarł.
-Upsala! – posłyszał z dołu lochów hasło znajome, gramolących się prawdziwych właścicieli przybytku
-Korona! – rzucił wyuczony już odzew, wpuszczając ich przez ukryte pod niedźwiedzią skórą przejście tajemne.
Pierwszy wylazł z żagwią płonącą Skrajny Prawica z wzrokiem czujnem i spojrzeniem jasnem. Za nim zoczył Bóbra, Kurwina, Titusa, Szawła, wreszcie McElrusa z fascykułem papierów z nadobną żeną (swym umysłem bystrem i intuicyją niewieścią celne rady dawała; ona to z gromadą „Wespół” niższe myto za izbę zmówiła). Był między niemi jeszcze jeden przybysz, którego oblicze zakonny kaptur osłaniał. Poznał w nim Mnicha Zbycha, który spod samej z Rusią Białą granicy przybył.
Zorzana oczekiwano później, ten na głowie kuglarzy i trefnisiów o obcej mowie miał z całego świata i we wsi od Dzyńdzynia oddalonej z nimi bawił.
– Jak minął dzień? – zapytał McElrus, słowa pieśni dawnego minstrela przywołując.
-Młody Straszak z Obertasem Starym bawili pacierzy parę. Poza tym, jak zwykle…
-Dobrze – odparł bakałarz, po czem całą kompaniją w oddalonej izbie się zamknęli, pełnej jadła i napitków na ich przybycie gotowej.
O czym mówili?
Znużony dniem Przemko o szynkwas oparty, głowę zwiesiwszy zasnął.