Codzienność, zwykłość, niby Świętość – to się zawsze tak zaczyna – codzienność, zwykłość, niewidoczna świętość. I już jest w. Jesteś.
Pan Piotr zgłosił się do naszej redakcji, napomykał o zdjęciach Lublina Grzegorza Pawlaka, obecnych prawie codziennie na facebookowym profilu naszego portalu. Od jakiegoś czasu możecie oglądać zdjęcia Lublina, Kazimierza i Roztocza, wykonane przez autora „Wędrówek Józia K.” W kilku zdaniach opisuje swoją pasję fotografa.
Wędrówką życie jest człowieka
Choć „Wędrówki” to zbiór opowiadań, odczytuję je jako zamkniętą całość, z jednym bohaterem. Mieszkańcem stolicy naszego województwa – mężem, ojcem, twórcą, obserwatorem. Lubliniakiem. Nałogowym palaczem. Nietypowym przewodnikiem po (nie)oczywistym mieście. Józiem (Józefem K., bohaterem „Procesu” Kafki, więc Każdym? Jedermenschem? )
Dzień narodzin córki (Ona jest drogą, którą się stała). Może opisywana rutyna codziennego dnia nadaje sens w chaosie otaczającego nas świata?
Podróż codzienna, odświętna, wędrówka pamięcią, wodzenie po mapie a może opasywanie krokami miejsc dorastania, miłości, mrocznego życia na brzytwie (ledwie zarysowanej, tajemniczej, ale budzącej ciekawość czytelnika- autor jednak nie dokonuje wiwisekcji). To człowiek opisujący oswojoną mniej lub bardziej przestrzeń. Znaczoną znajomościami, latami szkoły, miłostkami, dorastaniem, smakowaniem zakazanych owoców. Wszędzie jakieś ślady mnie…A więc czasoprzestrzeń kształtująca, formująca…
Jako były student UMCS-u (tak, sublokator z KUL-u także chwalił spowiedź u Kapucynów)uśmiecham się do znanych miejsc, oglądanych za szyby porannego autobusu, widzianych w drodze do i z uczelni. Lublin zdawał mi się wtedy jednym wielkim przystankiem, tranzytem, przestrzenią na chwilę, podlegającą nieustannym zmianom, niczym w „Sklepach cynamonowych” Schulza.
Zadomowieni w oswojonej przestrzeni
Bohaterowie opowiadań Kaczorowskiego znają swój Kozigród. Niezmienny, zmieniający się, pociągający i odstręczający. Mają podobne plany, jak Twoi znajomi i przyjaciele. Gnieżdżą się we wciąż ciasnym bloku, marzą o własnym domu, lubią wypady do Kazimierza („Państwo”).
Spodobał mi się bezosobowy apel/postulat do Państwa Kazimierskich; zakłuły słowa „ku czci” włodarza miasta. Może to niesprawiedliwy osąd, ale główny lokator ratusza wielu kojarzy się ostatnio z „zabetonowaniem” Górek Czechowskich). Ale może to jedynie pogląd bohatera, który nieraz zdaje się słyszeć w miejskiej przestrzeni autor?
/Koszmarny dworzec PKS-u chyba nigdy się nie zmieni…Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy… /
Niektóre dzielnice omija szerokim łukiem(Mój cza), trafnie analizując współczesne rezerwaty (skojarzenie z filmem nieprzypadkowe).
Siłą tekstów są…dygresje ( frapujący opis matki w „Antyk i James Joyce”; ożywiający mnie zawsze wątek piłkarski – czy autor widział lub wie jak skończył się rewanż Liverpoolu z Barcą w ubiegłym sezonie Ligi Mistrzów?), czasem z pozoru wyświechtane obserwacje świata. Wiele trafnych osądów, np. naszego wiecznego oceniania – innych ludzi, knajp, jedzenia, aut). Pozostaje spory niedosyt (aż chciałoby się krzyknąć: więcej subiektywnych, rozbudowanych opinii!). Odkrywa tylko fragment kurtyny. A może urokiem życia jest niedopowiedzenie? Jak przyzna bohater:
nie chcę opisywać ludzi z pracy, bo to małe skurwysyństwo – a nie ma zgody na skurwysyństwo świata
Hard fiction to niejako rozwinięcie Dobrego i udanego. Elan vitae Lublinensis. Pulsujące własnym rytmem miasto twórców, poetów, domorosłych muzyków. Marzenia o lepszym, może całkiem realnym życiu szczęśliwym.
Zapamiętam opis człowieka zatrzymującego się w Bramie. Bramie Krakowskiej – niby soczewce, swoistym axis mundi (urbis). I wieńcząca „Wędrówki” modlitwa, credo. Może właśnie chodzi o taką drogę, na której szukasz/ podążasz ku Bogu?
Powyższa książeczka skojarzyła mi się z piosenką ks. Andrzeja Daniewicza, pallotyna pochodzącego z Lublina, zamieszczona na kasecie magnetofonowej „Trasa wokół słońca” z 1998 r.
Święty tramwaj codzienności (tekst ks. Jarosław Bucholz)
Dotykasz snu muśnięciem warg
Cichym westchnieniem przecierasz twarz
Znów trzeba wstać: „Daj Boże sił”
W kuchni pachnący chleb miłości dwie
I trochę soli, prosty uśmiech twój
Wystarczy, by rozpocząć dzień
Herbaty łyk, zaspana twarz
Zmęczone oczy, głowę podpiera dłoń
Zbyt ciężka by objąć świat
Za oknem znów mgła jak wtedy
Jak w czasie odlotów
Idź już weź ciepły płaszcz
Nad ranem chłód przeziębisz się
Trochę ciepła szczypta słońca
I nadziei obudziły świat
Święty Tramwaj codzienności
Niech nas wiedzie wprost do nieba
Zamknięte drzwi na schodach kot
Mruczy ospale. Znajomy stróż
Pozdrowił cię to dobry znak
Zanurzony we mgle otulasz się
Wełnianym szalem
Zamyślony nad dniem
Gdy cicha noc kładzie się spać
Gdy starym tramwajem
Przejeżdżasz wśród zaspanych domów
Sędziwy świat zmęczony już
Obrotem spraw
Jakby przynaglał dzień
Głosami porannych dzwonów
Ty powtarzasz swe:
„Daj Boże, sił gdy trzeba wstać”