Choć poglądy zmarłego dziś Jerzego Pilcha na polską rzeczywistość i związane z tym polityczne wybory były diametralnie różne od moich, zawsze ceniłem jego postrzeganie piłki nożnej. Niewielu potrafiło tak pięknie pisać o jednej z miłości niejednego faceta. Poniekąd dlatego stał się bohaterem mojej magisterki.
Ja – kibic piłkarski
Nie czytam partytury boiska jak futbolowy praktyk
Czy teoretyk – czytam ja jak najzwyklejszy kibic.
Przeważnie nie wiem, kogo na boisku trzeba zmienić.
To znaczy wiem, ale na ogół zmieniają innego 1
Prócz fascynacji literaturą, kultem tasiemcowych fraz Tomasza Manna, podziwem dla narracyjnego kunsztu Milana Kundery czy Bohumila Hrabala, Jerzy Pilch jest wielkim fanem piłki nożnej. Ta dyscyplina sportu, elektryzująca niemal cały świat bardzo mocno wpłynęła na felietonistę. Otaczającą rzeczywistość, literackie i życiowe fakty autor postrzega przez pryzmat prawdziwie futbolowej manii. Skąd taki wniosek? Przykładów można by mnożyć. Sam pisarz swoją wcześniejszą pracę w „Tygodniku Powszechnym” określa jako reprezentowanie krakowskich barw, krótka charakterystyka początkującego debiutanta przemienia się w opis piłkarza, który techniczne braki nadrabia sercem do gry. Powszechną nieznajomość starotestamentowego proroka uzasadnia stwierdzeniem, że Nehemiasz nie grał w pierwszej lidze. Własne pozytywne usposobienie porównuje do doskonałego piłkarskiego podania: poczułem się jak Lubański, któremu Szołtysik podaje piłkę. Wybitny myśliciel określany jest: Wielkim Rozgrywającym myśli współczesnej.
Słowem, piłka nożna kształtuje ogląd rzeczywistości będącej areną futbolowych zmagań.
Piłkarskie felietony Pilcha układają się w dwie grupy: jedną z nich tworzą te, dotyczące pierwszych fascynacji tą dyscypliną sportu, statusem kibica sprzed lat, druga – to analiza obecnego stanu polskiej piłki, nierzadko gorzkie refleksje związane z ostatnim udziałem naszej reprezentacji na Mistrzostwach Świata w Niemczech, w 2006 roku.
Ortalion, płaszcz i gazeta, czyli kibic sprzed lat
Miłość do piłki nożnej u felietonisty zaczęła się dość zwyczajnie. Zanim rozpoczął on śledzenie meczów poprzez ekran telewizora, sam próbował sił w tej dyscyplinie. Pamiętam jak graliśmy na boisku przy basenie, gdzie były nawet bramki z siatkami i nagle piłka jak trzeba spadła mi na nogę i oddałem wspaniały strzał, którego bramkarz nie był w stanie złapać. To wtedy naprawdę pokochałem futbol, bo to była jedyna dyscyplina sportowa, w której rzeczywiście byłem dobry a odniesiony sukces w jakimś sensie dawał mi awans społeczny. Chociaż nadal byłem małym okularnikiem, w oczach kolegów stałem się przecież również zdolnym piłkarzem.Futbol dodał autorowi wiary we własne umiejętności; występująca w nim prawidłowość, iż słabszy własnym zaangażowaniem i ambicją potrafi niekiedy pokonać z pozoru lepszego przeciwnika.
Początki piłkarskiej pasji opisuje Pilch jako wkraczanie w nieokreśloną, niemal mityczną rzeczywistość. Jak sam przyzna: byłem absolutnie pewien, że boisko w okręgówce jest większe od boiska A-klasowego, że w trzeciej lidze są znacznie od okręgowych większe bramki itd. Wizję ekstraklasy miałem całkowicie bezkarną: zdawało mi się, że po boiskach wielkości lotnisk biegają nadludzie; skrzydlaci w sensie ścisłym – tak wynikało z transmisji radiowych – bramkarze swobodnie fruwają (…) a poprzeczki są tak wysoko, że prawie nie widać ich z ziemi. Poznawanie nieznanej wcześniej sportowej rywalizacji na boisku felietonista kreuje jako mit początku ( obejrzany po raz pierwszy mecz nazywa prachwilą ). Walczący piłkarze stawali się ucieleśnieniem mitycznych bohaterów. We wspomnieniach Pilch powraca do swego stanu zauroczenia, stwierdzając, że: blask bijący od tych mitycznych postaci był (…) nadprzyrodzony. W młodzieńczych wizjach rozpoczęcie piłkarskiego spotkania powodowało zmiany aury, świat dopasowywał się od dyscypliny, nazywanej „najważniejszą z nieważnych rzeczy”: przestało padać, obraz świata był jakby wyraźniejszy, zielona koszulka Legii, w której grał Gmoch, miała jakiś wyjątkowy kontrast, było tak krystalicznie i przejrzyście, że było słychać nawet słowa, jakimi ten nie do przejścia obrońca zwracał się do bezradnych napastników Wisły.
Pasję kibicowania autor dzielił z ojcem, ten ostatni stał się dla Pilcha wzorem podporządkowania piłce rozkładu dnia. W mnożących się pytaniach felietonista próbuje dociec tajemnicy tak wielkiego poświęcenia się krakowskiej piłce (Kraków był miejscem, w którym po raz pierwszy zetknął się on z piłką na ligowym poziomie). Jak ten poważny facet po czterdziestce był w stanie lecieć na Wisłę, potem na Cracovię, potem na Garbarnię, a jak Wawel grał u siebie na Bronowiczach, to jeszcze na Wawel?(…) Jak to było możliwe? Tramwajem? Autobusem? Na piechotę? Bez względu na pogodę? Z parasolem? W płaszczu ortalionowym? Ze starą gazetą – celem wyścielenia trybun – w garści? Początkowe zdziwienie ustępuje jednak z chwilą zadania ostatniego, kluczowego pytania: Jak mogliśmy tak żyć? (…) Lepiej i precyzyjniej zapytać: Jak mogliśmy tak kochać? Świadczy ono, iż z biegiem czasu syn zaczął podzielać pasję ojca.
W interesujący sposób Pilch spoglądał na miejsca piłkarskich zmagań. Opisując pierwsze wrażenia z obserwacji architektury ówczesnego stadionu Cracovii ( na którym bywa do dnia dzisiejszego ), przyzna, iż była to: budowla, jakiej nigdy potem nie widziałem w życiu – skrzyżowanie monstrualnej werandy, gigantycznego góralskiego balkonu, którego projektu nie powstydził by się Witkiewicz ojciec z greckim amfiteatrem.
Dyskusje o stanie naszego rodzimego futbolu zawsze kończą się na konfrontowaniu zamierzchłej przeszłości, kiedy odnosiliśmy światowe sukcesy z teraźniejszością, która staje się coraz dramatyczniejszą pogonią za europejską czołówką. Pilch z humorem odnosi się do ciągle przypominanych dawnych czasów glorii polskiej piłki. Ciągłe nieudane próby odegrania większej roli na kolejnych mundialach ukazuje jako niewiarygodną klechdę opowiadaną przez sędziwych kibiców. Kiedyś (…) bajali ci białowłosi starcy(…) – w czasach tak przedpotopowych, że z ziem europejskich dopiero co cofnął się lodowiec, kiedyś przed wiekami, jeden jedyny raz się zdarzyło, że Polska grała na mistrzostwach świata! Snuta opowieść mówiła o jakimś baśniowym meczu, który podobno – na jakimś prehistorycznym, chyba pod Troją, mundialu – Polska rozegrała z Brazylią. Snute wspomnienia z odległych dni chwały także opatruje zastrzeżeniem, iż: nieraz z całych sił staram się (…)unikać nostalgicznej tonacji pradziada z lirą, co urodził się parę lat po powstaniu styczniowym i śpiewa o tamtych czasach. Felietonista ma świadomość, iż niektóre przypominane przez niego mecze dawno zaginęły już w otchłaniach niepamięci.
Jedną z charakterystycznych cech piłkarskich zapaleńców jest to, iż w osobliwy sposób porządkują historię Polski i świata. Nie inaczej jest u Pilcha, zachowujący pamięć o ważnych wydarzeniach ze względu na odbywające się wówczas mecze. Opis własnej osoby jako takiego właśnie piłkarskiego fana, który: dzięki wielkim meczom i wielkim turniejom orientuję się zarówno w historii powszechnej, jak i historii własnej intymności. Aby nie być gołosłownym, podaje od razu jeden z wielu przykładów. Na pierwszym ligowym meczu w 1962 roku i nic na to nie poradzę, ale wydaje mi się, że z tego powodu wiem, kiedy umarł Faulkner i kiedy dostał Nobla Steinbeck.
Obserwowane u felietonisty częste przenikanie się piłki z literaturą świadczą o dwóch największych pasjach autora. Ukuta przez niego formuła: życie ludzkie jest najwyższą wartością, wyżej stoi tylko piłka nożna świadczy jednak o tym, iż futbol staje się dla autora ważniejszy. Charakterystyka sposobu gry reprezentacji Czech podczas Mistrzostw Europy w 2004 roku, nasuwa Pilchowi porównanie do najlepszych dzieł literatury naszych południowych sąsiadów: wszystko jest dokładne i coraz bardziej skoordynowane (…) Czesi snują swoją opowieść, która jest logiczna, bezlitosna i kipiąca życiem. Całkiem jak czeska proza. Autor stwierdza wręcz, iż szkolne lektury wpłynęły na jego kibicowską manię: wychowany bowiem zostałem ( m. in. przez obowiązkowo wszechstronną lekturę tak kanonicznych tekstów jak nowela ”Latarnik”) w ten powszechnie od stuleci znany sposób, że nie ma rzeczy ważniejszej, jak ojczyzny dopingowanie, ojczystym krajobrazom kibicowanie, naszych do boju zagrzewanie, swojskich drużyn podziwianie.Jako „lokalny” patriota, Pilch nie będzie pasjonował się europejskimi pucharami czy rozgrywkami na Zachodzie. To głównie kibic polskiej reprezentacji, uważny obserwator wielkich piłkarskich imprez.
Umiejętność autoanalizy pozwoliła felietoniście na dokonanie swoistego studium futbolowego kibica, który w trakcie oglądania spotkania jest całkowicie pochłonięty boiskowymi wydarzeniami. Autentyczne zdarzenie zatonięcia promu wskutek oglądania przez załogę piłkarskiego meczu, Pilch tak oto podsumowuje: najzwyklejsi w świecie kibice piłki nożnej to są ludzie, którzy w kluczowych sytuacjach pozbawieni są jakiejkolwiek możliwości wyboru, możliwość wyboru nie ma dostępu do ich jednostronnie ukierunkowanych dusz i umysłów (…)Najzwyklejsi na świecie kibice piłki nożnej po prostu oglądają mecz i nic poza tym ich nie interesuje. Na kuli ziemskiej trwają wojny, giną ludzie, spadają samoloty, toną okręty, oni tego nie zauważają. Także i sam autor żyje każdymi piłkarskimi mistrzostwami. Czerwcowe felietony, publikowane w 2004 (Euro w Portugalii) i 2006 (czempionat globu w Niemczech) mówią najczęściej o wrażeniach i odczuciach autora – kibica, pilnego obserwatora futbolowych zmagań. W pewnym miejscu, Pilch posunie się nawet do parafrazy słynnej biblijnej formuły, stwierdzając iż: kto nie ma nic wspólnego z piłką nożną, nie ma też nic wspólnego ze mną.
Futbolowy sybaryta
Relacja z meczu dziennikarzy „Polityki” stała się dobrą okazją do zauważenia swoistej antynomii pomiędzy piłkarskimi bombardierami a sybarytami.Do tych ostatnich zalicza się Pilch, który w krótkim opisie sposobu gry, charakteryzuje własną filozofię futbolu. Zalicza się do: rasowych sybarytów grających dla urody gry, nie dla zwycięstwa, daremnie przeciwstawiający subtelną technikę zwierzęcej sile, natchnione improwizacje przedkładający ponad prostackie strzelanie bramek przeciwnikowi. Ten oryginalny sąd o prawdziwym pięknie tej najpopularniejszej dyscypliny sportowej, pozwala nam dostrzec w felietoniście romantyka futbolu, najbardziej ceniącego boiskową finezję, kunszt, element szaleństwa, słowem – autentyczną radość z gry. Wspomniane cechy przynależne są jednak tylko piłkarskiej elicie, którą polska reprezentacja wciąż próbuje gonić.
Prawdziwym testem jakości skuteczności polskiego futbolu są Mistrzostwa Europy i Świata. Na każdy początek takich właśnie zmagań felietonista reaguje z wielkim entuzjazmem. Mistrzostwa się zaczęły i wszyscy – i ci na trybunach, i ci przed telewizorami, i ci w studiach telewizyjnych – zniewoleni magią futbolu jesteśmy, staliśmy się jedną wielką rodziną. Autor zwykłym piłkarskim rozgrywkom przypisuje moc zmieniania oblicza naszej historii. Utrzymana w kronikarskim charakterze relacja z występu Polski na Weltmeisterschaft ‘74 przepełniona jest wiarą w niesłychany wkład futbolu w dzieje Europy: reprezentacja nasza nie tylko pojechała na mistrzostwa do Niemiec, ale pokonawszy w małym finale [spotkaniu o trzecie miejsce] Brazylię zdobyła srebrny medal – Polska, nie tylko (…) Polska Piłkarska, ale cała Polska w sensie ścisłym wstąpiła do nieba. Stał się cud i był to cud, który zapowiadał wszystkie następne cudy: wybór polskiego papieża, wyjście Polski z niewoli moskiewskiej… W innym miejscu autor podkreśla własne irracjonalne spojrzenie na piłkarskie zmagania. Według niego: dogrywka to taka faza gry, w której zawodnicy już nie biegają sami, ale coś (metafizyka i prawda futbolu) nimi biega.
W śledzeniu meczów z udziałem polskiej reprezentacji autor dostrzega pewien relatywizm wymagań, który na przełomie lat dramatycznie się zmieniał. Pilch nawołuje do pewnego przeorientowania oczekiwań, upomina się o docenienie zapominanego dziś sukcesu Polski w 1978 roku, chociaż w tamtym czasie Polska nie została mistrzem świata. W kraju uznano to za klęskę, co do dziś nie tylko dla mnie pozostaje niepojęte. Ludzie! Wmyślcie się w to, co myślicie! Jaka to klęska była! Piąte miejsce na świecie! Nie pierwsze! Gdzie dziś wobec tamtych aspiracji są nasze zamiary? Ka my są? – jak mówią nie tylko beskidzcy górale – kończy gorzką refleksją autor, odnosząc się do dzisiejszych aspiracji naszego społeczeństwa, które marzy by Polska wyszła z grupy, czy choćby… wygrała chociaż jeden mecz na mistrzostwach.
Ciągłe rozczarowania grą biało-czerwonych autor upatruje w jednej z naszych narodowych wad – niepoprawnym marzycielstwem oraz przecenianiem dawnych sukcesów. Zamiast patrzeć w przyszłość, Polacy odwracają wzrok na minione triumfy, nie spostrzegając zmian, jakie zaszły w ciągu dziesięcioleci, także w piłce. Znamienny jest już sam tytuł felietonu, poruszającego kwestię naszej mentalności – Gdy rozum śpi, budzi się Wembley. Autor dystansuje się od sposobu naszego myślenia, podważa znaczenie historycznego remisu z „dumnymi synami Albionu”:za sprawą świętej, chyba przeklętej, pamięci sławnej remisowej wiktorii na Wembley odnieść można wrażenie, że gramy z Anglikami bez przerwy. I że większego celu niż kolejny jakiś zwycięski remis z Anglikami polska piłka nie ma. Utworzone oksymoroniczne wyrażenie (zwycięski remis) jest jednoczesnym zarzutem wobec polskiego minimalizmu, brakiem wiary we własne umiejętności.
Poszukiwania przyczyn naszej rozczarowującej postawy Pilch szuka nawet w losach świata, zapisanych z góry przez znudzonego Boga: jakby Pan Bóg dał nam do wyboru mistrzostwo świata albo remis z Anglikami – specjalnie na wskrzeszonym dla naszej chwały Wembley – bierzemy to ostatnie. I wbrew pozorom nie byłby to dowód na ciemnotę naszą, ale na, do cna oślepiającą władze poznawcze, potęgę mitu.
Sam felietonista z chwilą rozpoczęcia kolejnej imprezy piłkarskiej, daje się ponieść ogólnonarodowemu hurraoptymizmowi, który odrzuca wszelkie racjonalne przesłanki o naszym faktycznym „stanie posiadania”. Na kilka dni przed startem ubiegłorocznego mundialu, Pilch ogarnięty wspomnianym entuzjazmem, stwierdza: Istotą piłki jest pytanie: jak wypadną nasi?< Po chwili studzi jednak polskie nadzieje, przeformułowując mnożące przez kibiców pytania:Ciekawe, jak wypadną nasi? Prędko? Zastosowana tu gra zmiany znaczenia słowa „wypaść” (z ‘odegrać rolę’ na ‘odpaść’) jest głosem rozsądku, wśród sztucznie nadmuchiwanego balonu oczekiwań i nadziei.
Porażka przynosi otrzeźwienie, przywraca władzę racjonalnemu myśleniu. Pilch reaguje na nią, podobnie jak większość piłkarskich fanów, ogromnym rozczarowaniem i żalem wobec polskich piłkarzy. W sposób niezwykle ironiczny, krytykuje tych, którzy po raz kolejny zawiedli nadzieje milionów rodaków. Wiara zamienia się w rozpacz , nadzieja w wielką pogardę wobec nieudolnych piłkarzy. Autor pozwala sobie na humorystyczny obraz ich boiskowych poczynań. O jednym z naszych futbolistów powie, iż jest to: zawodnik o sile bawołu i takimż umyśle. Graczy formacji defensywnej prosi: żelbetowa linio obrony, weź się całkiem rozsyp. Ekwadorczycy [pierwsi rywale grupowi Polski ] i tak biegali między wami, jakbyście byli kupą gruzu, weźcie całkiem się splantujcie. Nie unika też soczystych określeń:to jest mocna tradycja polskiej piłki: jak podstawowi gracze spieprza wszystko, co jest do spieprzenia, wchodzą rezerwowi i grają świetnie. Tylko nie wiadomo po co.
Ratunkiem wobec obserwowanej mizernej gry reprezentacji staje się dla Pilcha sentymentalna podróż w czasy dzieciństwa. W lata, w których obowiązywała wyższa kultura dopingowania. Wspominanie dawnych krakowskich derbów [ pojedynków między Wisłą a Cracovią, której kibicuje felietonista ] jest okazją do wykreowania niemal sielankowego obrazu lokalnych potyczek: nostalgicznie wspominam bratobójcze mecze z lat 60.: w najdramatyczniejszych momentach cały stadion wył niepoczytalnie: Sędzia kalosz! Sędzia kalosz! Jak jakiemuś zwyrodniałemu gówniarzowi wyrwało się wulgarne: Ty łobuzie! – natychmiast był przez sektor przywoływany do porządku; siedzące pomiędzy mężczyznami żony, matki i siostry leniwie opalały się w zachodzącym za Kopcem Kościuszki słońcu…
Z niesmakiem obserwując powszechne chamstwo i agresję wśród „kibiców” piłkarskich, autor powie o sobie, iż: >jestem z innego świata. Jestem ze świata, w którym kibica poznawało się po ortalionie, gazecie i parasolu. Piłka nożna, pomimo nie zawsze właściwej postawy jej fanów, pozostanie dla felietonisty niezbywalną wartością. Sposobem na życie, gdyż jak sam przyzna: Lepiej żyć piłką, niż żyć, jak się żyje.