spektakl czas zacząć, jak idące pod górę stopy stawiając na gorącym piasku próbowano je

zetrzeć ostrymi kamieniami posiniaczyć winami zrzucanymi z pokolenia na pokolenie utopić

w ruchomych piaskach zamknąć zeszyt w tym miejscu i otworzyć dopiero na starość za

dwadzieścia pięć lat w innym miejscu i w innej okoliczności, a wiele nam zostało gwiazd

 

do odkrycia moglibyśmy nazwać je wszystkie heliocentrycznym słownikiem naszej sesji

nie pomylę się chyba, jeśli stwierdzę, że pod górę łatwiej jest zapodziać kilka kilogramów

lecz czy to odciąży nas z grzechu? który tak mocno trzyma się ludzkiej natury i z kwiatem

nazwanym orchidea zamieni drogę na stok po którym spłynie ostatnia łza wyrwana nauce

 

wiem, że twoim celem jest moje zbawienie daj mi tę ławkę niech odpocznę na bezlistnym

drzewie pomalowanym krwią z ran gorejących ciepłem wszechświata – wiem, wszystko

się rozszerza, a kwiat ścięty obumiera czerwone róże wyrosłe na betonie zapomną dziś akt

paktu o nieagresji na regularnej podstawie dałem ci swój ślad w postaci wiersza tak

 

nieludzko rosnącego w ustach, twoje siły są niewyczerpane spada nowa puenta na posadę

świata bruk wyścielony krwią zrozumiałem, że nie mam szans cofnąć się tylko biec przed

siebie jak rozszerza się kosmos a może ktoś zgasi światło – a z moich słodkich okrągłych zdań

łagodnie zaokrąglonych przecinków sączy się jad