Takiego szaleństwa, jakie miało miejsce w Lidze Mistrzów wiosną ubiegłego roku, raczej trudno oczekiwać. Ale emocji, nawet jeśli jedynie spodziewanych, nie powinno brakować. Co prawda w fazie pucharowej są tylko przedstawiciele pięciu najsilniejszych europejskich lig, ale obecna edycja też może mieć swój Ajax.
Dzień pierwszy, czyli norweski terminator
Największą sensacją tego sezonu w Europie jest bez wątpienia Erling Haaland. Dawno nikt tak mocno nie wyważył drzwi do wielkiej piłki. Dziewiętnastolatek z Norwegii najpierw zaszokował dziewięcioma golami w jednym meczu młodzieżowego mundialu, następnie świetne statystyki strzeleckie w austriackiej ekstraklasie potwierdził w Lidze Mistrzów, której był drugim snajperem – tylko za Lewym – po fazie grupowej, po czym wyścig po jego usługi wygrała Borussia Dortmund. Haaland zdumiewająco przywitał się z Bundesligą, zdobywając gola za golem. A kiedy przyszła pierwsza bardzo poważna próba w Europie – mecz z PSG w 1/8 finału LM – przesądził o wygranej swojej drużyny. Potwór. Piorunującego wrażenia, które już wywarł, nie zmieni nawet ewentualne odpadnięcie Borussii w starciu z mistrzem Francji. Zwycięstwo 2:1 u siebie niczego bowiem nie przesądza.
https://www.youtube.com/watch?v=jqao-xhBMuk
Liverpool to bezwzględnie najlepsza klubowa drużyna w obecnej kampanii. The Reds idą przez rozgrywki Premier League jak taran, mają wielką szansę na zrobienie wyniku niedostępnego dla nikogo przez następnych sto (albo więcej) lat. W Lidze Mistrzów już tak kolorowo dla obrońcy trofeum to nie wygląda. Drużyna Juergena Kloppa trafiła na bardzo niewygodną przeszkodę, którą jest Atletico Madryt. Los Colchoneros mają swoje problemy, ale pozostają niezmiennie ekipą trudną do pokonania. Mecz na Wanda Metropolitano rozegrali perfekcyjnie pod względem taktycznym i mają dobry wynik przed rewanżem. Wygrana Atletico, w kontekście postawy obu zespołów w tym sezonie, to niespodzianka, ale na pewno nie sensacja.
Dzień drugi, czyli piękny łabędź
Sezon w Lidze Mistrzów Atalanta Bergamo zaczęła bardzo nieudanie, od 0:4 z Dinamem Zagrzeb. Potem przegrała kolejne dwa mecze. Wydawało się wtedy, że włoska drużyna będzie odstawać od reszty, nie zbliżywszy się choćby do trzeciego miejsca w grupie, dającego „promocję” do Ligi Europy. Siedem punktów zdobyte w rewanżach sprawiło jednak, że Atalanta awansowała dalej, za plecami Manchesteru City. Suche wyniki nie oddają jednak fenomenu tego zespołu.
Atalanta to drużyna grająca przepiękny i często nieokrzesany futbol. Ekipa pozbawiona gwiazd bez kompleksów „stawia się” możnym w swojej lidze. Jej dwumecz z Valencią został zgodnie okrzyknięty najmniej atrakcyjnym w 1/8 Ligi Mistrzów. Nietoperze awansowali z trudnej (bo bardzo wyrównanej) grupy, eliminując m.in. ubiegłoroczną rewelację z Amsterdamu. Trudno było wskazać faworyta tego starcia, natomiast Atalanta rozwiała wątpliwości. Wygrywając 4:1 i zapewniając sobie w praktyce awans do ćwierćfinału potwierdziła swoją moc i zgłosiła kandydaturę do bycia „Ajaxem 2.0”. Brzydkie kaczątko wspaniale się przepoczwarzyło.
W krótkim odstępie czasu Tottenham stracił swoje trzy najważniejsze ofensywne ogniwa przed potyczkami z RB Lipsk. O ile odejścia mózgu drużyny, Christiana Eriksena, spodziewano się od dawna, o tyle urazy Harry’ego Kane’a i Heung Min Sona, czyli dwóch czołowych strzelb drużyny, były jak grom z i tak niezbyt jasnego nieba. Dawny sztukmistrz z Setubal, czyli Jose Mourinho, nie zdołał czegoś z niczego wyczarować. Hiszpania kiedyś zdobyła Mistrzostwo Europy bez napastnika (podobno – w końcu Fernando Torres trzy gole wtedy strzelił!), ale Koguty bez zębów trzonowych były totalnie bezradne. Lipsk w gościach całkowicie kontrolował mecz, nie grając szczególnie porywająco. A mogło być jeszcze gorzej dla londyńczyków, gdyby nie Hugo Lloris w bramce. Powtórka z poprzedniego sezonu (finał) znika za horyzontem…
Dzień trzeci, czyli biało-czerwona na maszt!
Chelsea Franka Lamparda to najbardziej nieprzewidywalna drużyna w Europie. Może ograć każdego i od każdego oberwać. Lepiej radzi sobie w delegacjach, niż u siebie. Wpływ na niestabilną postawę The Blues ma na pewno zakaz transferowy, nałożony latem ubiegłego roku. Lampard zmuszony był ściągać z wypożyczeń młodzież, na którą niekoniecznie postawiłby, mając możliwość zakupów.
Bayern miewa w tym sezonie różne zawirowania w Bundeslidze, za to w Champions League jest póki co najlepszym zespołem, bowiem wygrał wszystkie mecze. Mistrza Niemiec wskazywano jako faworyta starcia z Chelsea, ale łatwo miało nie być. Tymczasem w Londynie monachijski walec zatańczył walca, po raz drugi w tym sezonie.
Mecz był popisem Roberta Lewandowskiego, który potwierdził swoją coraz większą wszechstronność. Zaliczył dwie wytrawne asysty przy trafieniach Gnabry’ego (strzelił sześć goli w dwóch meczach w Londynie w tym sezonie!), sam ustalił wynik, a do tego „zarobił” czerwoną kartkę dla Chelsea, konkretnie dla Marcosa Alonso. Dwumecz raczej rozstrzygnięty.
https://www.youtube.com/watch?v=qvOd7Dmajto
Przy Barcelonie w normalnej dyspozycji Napoli byłoby skazane na pożarcie. Tyle, że od dłuższego czasu na Camp Nou na swoim poziomie utrzymują się tylko Leo Messi i Marc-Andre Ter Stegen. A to trochę za mało. Po zmianie trenera Barcelona próbuje wrócić do korzeni tik-taki, tyle, że wdraża ją na boisku o co najmniej dwa tempa za wolno. W rezultacie setki podań nie dają nic. Napoli ma najsłabszy od dawna sezon w Serie A. Tu również doszło do roszady na stanowisku szkoleniowca, ale efektów (poza chwilowymi, np. wygrana z Juve) brak. Gennaro Gattuso wiedział, że pójście na wymianę ciosów z Barcą, nawet tak przeciętną, może być samobójstwem. No to się przyczaił i czekał.
A, że jednym z wielu problemów Barcelony jest gra na wyjazdach, to się doczekał. Świetnym przeglądem pola popisał się Piotr Zieliński, Dries Mertens przyjęciem ustawił sobie piłkę do strzału i było 1:0. Katalończycy nie mieli pomysłu, argumentów, ani nawet nie oddawali strzałów. A mimo to wyrównali, bo w tej drużynie wciąż jest wielka jakość. Jedno przyspieszające podanie, dokładna piłka w pole karne, Griezmann znalazł się tam, gdzie powinien środkowy napastnik, i zrobiło się 1:1. Barcelonę remis urządza; tym bardziej, że w domu gra o wiele lepiej.
Dzień czwarty, czyli gdzie jest sarrizmo?
W Juventusie na razie prawie wszystko się zgadza. Jest liderem Serie A, w której co prawda nie dominuje tak, jak do tego przyzwyczaił, ale to dlatego, że na bardzo wysoki poziom wspięli się Inter i Lazio. Tyle, że władzom klubu nie o to chodziło. Zmiana trenera przed sezonem miała być zmianą stylu gry na atrakcyjny, a tego nie widać. Zespół jest na tyle silny, że wygrywa mecze, pomimo wahań formy wielu piłkarzy. Swoje robi Szczęsny, bo broni; swoje robi CR7, bo strzela; od biedy można też pochwalić Dybalę, bo jeśli ktoś daje fajerwerki, to właśnie on. Reszta? Raz lepiej, raz gorzej, a przecież Juventus z ostatnich lat charakteryzowała przede wszystkim solidność na bardzo wysokim poziomie. Rywala mistrzowie Włoch dostali, wydawało się, niezbyt wymagającego. Jak na swoje standardy, Olympique Lyon gra bardzo słaby ligowy sezon. Może mieć problem z awansem poprzez ligę do kolejnej edycji europejskich pucharów. Przewidywano, że Juve gładko się z tą przeszkodą rozprawi.
Stara Dama zagrała słabo. Na tyle, że nawet wynik tego nie zaciemnił. Sarri próbował reagować ofensywnymi zmianami (od pewnego momentu na boisku byli jednocześnie Ronaldo, Dybala i Higuain), ale siła ognia tym razem pozostała tylko na papierze. Chwała dla Lyonu, że nie zadowolił się remisem i jeszcze w pierwszej połowie ukąsił kiepskiego rywala. Dzięki temu do Turynu jedzie z zaliczką, a dwumecz, wbrew prognozom, wciąż jest otwarty.
To bez dwóch zdań hit tej rundy. Niedawnego hegemona LM, wciąż bardzo mocny Real Madryt, los skojarzył z głodnym sukcesu w rozgrywkach Manchesterem City. Królewscy to zespół chybotliwy – kiedy już wydaje się, że jest na właściwych torach, wygrywa w sposób przekonujący kilka spotkań, wtedy przychodzi jakiś fatalny mecz ze słabeuszem, i dyskusja o formie drużyny odżywa. Natomiast Manchester City to w tej chwili z pewnością nie jest oaza spokoju. Nad klubem wisi widmo dwuletniego wykluczenia z europejskich pucharów, jako kara za nieprzestrzeganie Finansowego Fair Play. Paradoksalnie może to spowodować u piłkarzy jeszcze większe pragnienie wygrania Ligi Mistrzów. Tym bardziej, że nie mają już szans na trzecie z rzędu mistrzostwo Anglii.
Mecz od początku był wyrównany. Szacunek do rywala i zbliżony poziom kipiały z boiska. Kiedy w końcu Real otworzył wynik, wydawało się, że go dowiezie; że doświadczenie i własne ściany nie pozwolą wypuścić kontroli nad wypadkami. Ale błędu akurat Sergio Ramosa nie dało się przewidzieć. Można się zastanawiać, czy Gabriel Jesus na pewno kapitana Realu nie faulował, natomiast ewidentnie go przechytrzył. The Citizens poczuli krew; Guardiola wprowadził Sterlinga, który szarżą w pole karne zmusił Carvajala do faulu. A z karnego pomylić się nie mógł niezawodny Kevin de Bruyne. Jakby nieszczęść Królewskich było mało, z udziału w rewanżu wykluczył się Ramos, który dostał czerwoną kartkę za faul na tym przeklętym Jesusie. Rewanż – „misja niemożliwa” Realu? Chyba nie, ale bardzo trudna.
https://www.youtube.com/watch?v=UxBBz1m3opI