Bywszy ostatnio na sztuce „Udręka życia” z Januszem Gajosem i Anną Seniuk, że była słaba, snułem sobie myśli o niektórych aktorach: co im daje prawo do chamstwa i głupoty?
O wypowiedziach Krystyny Jandy nie będę pisał, bo 1) jej nie lubię, 2) trochę ostatnio zbastowała. Ale Marian Opania, którego zawsze darzyłem sympatią, przebił nawet ją. Powiedział o mnie, że jestem durniem, albo wyrachowanym łajdakiem, albo sprzedawczykiem – innego wyjścia nie ma.
W sumie, jeśli już, to wolałbym być durniem. Ale nawet dureń rozumie to, że jeśli jest się aktorem i ludzie mają kupować bilety na przedstawienia z tobą albo na filmy z twoim udziałem – to nie można tak ich obrażać. Bo część z nich (nie wiem… 10, 20, a może 50 %) wkurzy się i biletu nie kupi. Ja w każdym razie nie kupię. Pan straci, partnerzy ze sceny, cały teatr.
Chyba, że jest się na takim etapie kariery, że już się nie gra, a jedynie obraca w towarzystwie pt. „Ale Marian dopieprzyłeś tym PiSowcom! Buźka!”. I przynależność do tegoż towarzystwa, jego akceptacja, ważniejsza jest od przyzwoitości.
Tak, panie Marianie Opanio. Słabe to, że hej.