Jeśli Urszulka Kochanowska nie umarłaby, to pewnie

nikt, nigdy i nigdzie, by o niej nie słyszał…

 

Ojciec nie opisałby jej życia, pełnego trosk codziennych,

żmudnych prac domowych, przelotnych miłości, ślubów

 

i kolejnych dzieci. O śmierci pisać łatwiej niż o życiu

i umrzeć dużo łatwiej niż z życiem się zmagać.

 

A ja gdybym miał córkę, to bym ją żywą unieśmiertelnił,

od pierwszych słów „ta-to”, przez wiosenne spacery…

 

aż po chłopców, którzy staraliby się o jej rękę i zabierali

na wieczorne randki. A kiedy stawałaby w progu naszego domu

 

późną nocą, oboje z żoną udawalibyśmy, że się nie martwimy

i że ufamy blaszanej tarczy księżyca, że ją od złego ochroni.

 

Lub gdybym przynajmniej miał siostrę, może dzieciństwo

swoje bym opisał wówczas szczęśliwsze, tak zwyczajnie

 

od pierwszych zabaw: w dom, w rodzinę, przez jesienne ulewy…

aż po chłopców, którzy staraliby się o rękę mojej siostry i zabierali

 

ją na wieczorne randki. A kiedy stawałaby w progu naszego domu

późną nocą, udawałbym, że wcale nie jestem zazdrosny o miłość

 

szczęśliwą, bo o nieszczęśliwym uczuciu wiersze pisać łatwiej…

I pewnie siostrzenice miałby wtedy: jedną, dwie lub trzy nawet,

dla których pisałbym bajki i wiersze o troskach codziennych,

 

żmudnych pracach domowych, przelotnych miłościach, ślubach,

a one mówiłyby z dumą:- „Mamy wujka poetę”. -„To poeci jeszcze żyją?”

 

-pytaliby zdziwieni rówieśnicy, którzy już od dziecka wiedzą, że prawdziwy poeta

to ten, którego nie ma… bo o śmierci myśleć łatwiej niż o życiu…

 

Jeśli Urszulka Kochanowska nie umarłaby, to pewnie

nikt, nigdy i nigdzie, by o niej nie słyszał…

 

2012