Bez piłki człowiek mógłby się obejść. To rozważanie czysto teoretyczne, bo nigdy (raczej) tego nie sprawdzi. Dlatego często nachodzą go myśli, w chwilach (coraz rzadszych) futbolowej posuchy, że jednak nie mógłby bez niej żyć. Najważniejsza z rzeczy nieważnych, jak zwykło się nazywać piłkę nożną, potrafi także do siebie zniechęcać.
Wielu piłkarzy uważa się za bogów. Sądzą, że z racji pozycji społecznej wolno im więcej. Pal licho social media, bo akurat na twitterach i facebookach bohaterowie boisk raczej nie wywyższają się, a robią z siebie durni, zresztą nie oni jedni. Przede wszystkim piłkarze nie szanują swoich pracodawców. Nastolatek o wielkim talencie, u progu kariery, wzbudza zainteresowanie większego niż obecny klubu. Szefowie macierzystego ociągają się ze zgodą na transfer, chcąc zapewnić sobie możliwie najkorzystniejsze warunki. Co robi napalony na odejście piłkarz, którego obowiązuje kontrakt? Postanawia nie przychodzić do pracy. Opuszczaniem treningów chce wymusić zgodę na przeprowadzkę. Klub, dla świętego spokoju, udziela jej – w nerwowej, nikomu niepotrzebnej atmosferze pozbywa się „niewolnika”. Piłkarzowi uchodzi to na sucho.
Po dwóch latach otrzymuje ofertę od klubu jeszcze większego. Co robi? Wprowadza w życie znany schemat i znowu dopina swego. I znowu bez konsekwencji. Niepojęte…
Zadaniem trenera jest takie prowadzenie drużyny, żeby osiągała jak najlepsze wyniki. Kluczowym czynnikiem jest odpowiedni dobór składu. Proste, ale nie zawsze oczywiste. Czasami bowiem drużyna i klub mają niekoniecznie zbieżne interesy. Trener ma do wyboru: lepszego, doświadczonego napastnika albo słabszego i młodszego. Stawia na tego drugiego. Bajdurzy coś o lepszym wpasowaniu się w koncepcję gry drużyny młodego, ale boisko to weryfikuje. Skoro z poczynań zawodnika nie wynika nic wartościowego dla zespołu, gdzież owa realizacja założeń? Trener ma prawo do swoich wyborów, kiedy jednak po niepowodzeniu w drodze do konkretnego celu, wyznaczonego drużynie, ulubieniec zostaje natychmiast sprzedany, drugie dno narzuca się samo. To nie ma nic wspólnego ze sportem, a wszystko z biznesem. A ten i tak jest wątpliwy, bo okazuje się, że o wiele większy zysk przyniósłby klubowi awans do kontynentalnych rozgrywek.
Dzisiaj wartość piłkarza winduje młody wiek, co jest wartością perspektywiczną. To, że zawodnik niewiele potrafi, często ma znaczenie drugorzędne. Wrzucając go na zbyt głęboką wodę trener (a w domyśle prezes) robi krzywdę i jemu, i drużynie. A kibic? Jak ten frajer ostatni…
Futbolowa wierchuszka na prawo i lewo głosi o wyrównywaniu szans w skali globalnej. Dystans między wielkimi i małymi ma być systematycznie zmniejszany. Po to wprowadzono finansowe obostrzenia – bilans zysków i wydatków ma wynosić nieprzekraczalną normę. Tyle teoria. W praktyce kiedy wielki, nienaturalnie bogaty klub narusza przepisy, to centrala najpierw grozi mu palcem, potem drugim, a gdy to nie wystarcza robi wszystko, żeby postępowanie dyscyplinarne nie ruszyło. Okazuje się, że albo dokumentacja jest niekompletna, albo wniosek złożony za późno.
Małym się tego nie wybacza. Karani są z całą stanowczością, co często dla klubu jest gwoździem do trumny. Wielka piłka staje się powoli imprezą dla wybranych…
Nie rozumiem „fenomenu” rac. Nigdy nie uważałem, że odpalone jednocześnie w liczbie kilkudziesięciu wyglądają efektownie. To tylko opinia, ale fakty są takie, że pirotechnika – zwłaszcza w rękach ludzi nieodpowiedzialnych – jest niebezpieczna, a przez to zabroniona. Łamanie zakazów przeważnie skutkuje karami. Kibice na stadionach dobrze to wiedzą, a mimo to świadomie działają na szkodę klubu, który kochają. Konsekwencje są piętrowe – często kończy się nie tylko karą finansową, ale również zamknięciem stadionu na jedno spotkanie, co pozbawia klub konkretnych wpływów z dnia meczowego. A potem przyjeżdża Real grać przy pustych trybunach…
Na szczęście piłka to też takie mecze, jak Liverpool – Milan w Stambule, Portugalia – Anglia z Euro 2004, wiktoria Polaków nad Niemcami na Narodowym. To sztuczki Ronaldinho, wspaniała maestria Zidane’a, geniusz Roberto Baggio. To błysk w oku Adama, kiedy wspomina hiszpański mundial. To nieustanny entuzjazm Małego, biegającego po mazowieckich boiskach. Potrafię nie lubić futbolu, ale nie umiem go nie kochać.