Na pewnym z zebrań z rodzicami, wychowawczyni jednej z klas trzecich zawołała Belfra do swojej pracowni, gdzie któraś z mam chciała z nim porozmawiać.
– Proszę pana, pan wpisał mojej Zuźce uwagę, że przeklina na lekcji, to prawda?
– Tak, wpisałem jej taką uwagę.
– Ale, czy ona naprawdę tak się wyrażała?
– No niestety…
– Wierzę panu. Wiem, że ona jest pyskata (bo ma to po mnie). Ale żeby w szkole?… Powiem panu tak: ja z nią pogadam (powiem jej do słuchu) i powinna się poprawić, ale jeśli znów będzie się wulgarnie wyrażać na lekcji, to pan jej normalnie zęby za to wybija (pozwalam panu).
– Ech, jaka szkoda!… – historyk westchnął ciężko.
– Co się stało?
– Żałuję, że to nie jest w tamtej szkole…
– Dlaczego?
– No bo tam w pracowni historycznej mam regał z eksponatami, których większość stanowią zabytkowe (ciężkie) żelazka. I takim kastetem, to bym zęby wybijał z całą żuchwą – podsumował myśl, zadumawszy się, czyniąc przy tym ruch ręką, jakby właśnie wykonywał operację usuwania dolnej szczęki, przy pomocy żelazka.
– Marcin!… – wychowawczyni wytrąciła go z tego rozmarzenia, patrząc upominająco.
– Przepraszam ciociu, poniosło mnie.