Zerwała się wtedy jak porażona, idąc w ślad współtowarzyszy i chowając się wewnątrz I-145. Zanim zdążyłam zareagować, rozpłynęła się w powietrzu.
Nie wiedząc co się dzieje, znieruchomiałam z otwartymi ustami, urwawszy w połowie słowa historię życia innej, szczęśliwszej Ady. Jeden z chłopców złapał mnie za rękę i zaciągnął za stertę osmołowanych beli.
Nie wiedząc, co mam zrobić, dałam mu się tam zaprowadzić. Kiedy chciałam go zapytać, co się dzieje, położył mi palec na ustach, ostrożnie podszedł do krawędzi sterty i wskazał na coś palcem. Podążyłam za jego wzrokiem.
Niewielka, dziwnie ubrana postać zbliżała się do wagonu od strony magazynu. Nie musiałam już pytać, kto to jest. W jakimś sensie znałam go lepiej niż kogokolwiek innego. A raczej nią. Bo Maszynistą była kobieta. Niziutka staruszka o oczach czarnych jak smoła. Choć jej twarz była zniszczonym i zmęczonym obliczem 90-latki, poruszała się zadziwiająco lekko i zwinnie – bardziej płynęła nad ziemią niż po niej stąpała. Wyprostowana jak struna, wpatrywała się uważnie w wagon. Choć nie mogła mnie dostrzec, miałam wrażenie, że sama jej obecność prześwietla mnie na wylot. Byłam przekonana, że wie o mojej obecności. Gdyby tylko chciała, mogłaby zabić mnie samą myślą. Mogła przyprawić mnie o cierpienia, o jakich nie śniłam w najgorszych koszmarach. Mogła zadać mi tak niewyobrażalny ból, że błagałabym ją o jak najszybsze unicestwienie. Mogła wszystko. Najbardziej przerażająca nie była jednak perspektywa mojej własnej tragicznej przyszłości, a sama jej obecność. Sama świadomość jej istnienia była absolutnie koszmarna. W ciągu tych kilku chwil, w jakich ją obserwowałam, spłynęła na mnie cząstka wiedzy o jej istnieniu. O nieprawdopodobnie długim życiu, egzystencji tak starożytnej, że cała historia ludzkiej cywilizacji zdawała się przy tym nic nie znaczącym epizodem, ledwie marną porą roku, która kończy się wtedy, gdy jeszcze na dobre się nie rozpoczęła. Jej bluźniercza obecność sparaliżowała mi wszystkie zmysły i mięśnie. Wydawało mi się, że unoszę się w morzu czerni, pozbawiona własnego ciała i umysłu, istniejąc jedynie po to, by być JEJ świadomą. Przypomniałam sobie wtedy pierwsze z nią spotkanie. Wtedy, gdy jeszcze jej nie zobaczyłam, ale poczułam i usłyszałam, co wystarczyło, bym uciekła w popłochu do domu. Myślałam, że w końcu rozpłynę się w nicości, ale Ona odtwarzała w moim umyśle tę scenę raz po raz, jak gdyby napawając się strachem, jaki we mnie wzbudzała. Ta udręka trwała w nieskończoność. Scena ta rozgrywała się w moim umyśle miliony i miliardy razy, urywając się tuż przed tym, gdy udawało mi się uciec i zaczynając tuż po tym, gdy wyczułam jej obecność. Mogłam tylko cierpieć, bez nadziei na koniec w jakiejkolwiek postaci.
I w końcu, w końcu kolejna kopia wspomnienia trwała trochę dłużej. Na tyle długo, by matka zapytała mnie o Adę. O Adę. Zaraz potem wszystko zaczęło się od nowa, jednak coś się zmieniło. Przez pewien czas nie byłam pewna, co to słowo może oznaczać. Wiedziałam, że nie jest mi obce, a jednak nie potrafiłam go z niczym skojarzyć. Prawdę mówiąc, nie byłam już wtedy w stanie rozpoznawać wiele więcej poza bólem i wszechogarniającym lękiem. To słowo jednak. To słowo. W końcu sobie przypomniałam. I krzyknęłam. Krzyknęłam gdzieś w środku niczego, w samym centrum pustki w mojej własnej głowie. Krzyknęłam tak mocno, że zdziwiłam samą Maszynistkę i zatrzymałam młodszą siebie we wspomnieniu. Ośmioletnia Emilia zapomniała o strachu, przestała biec i odwróciła się w stronę wagonu. Zamiast Maszynistki ujrzała jednak swoją młodszą siostrę, zbliżającą się w kierunku torów. Gdzieś niedaleko słychać już było gwizd nadjeżdżającej lokomotywy, ale dziewczyna (ja) nie bała się, nie bałam. Pobiegłam w stronę siostry. Wyciągając nogi tak bardzo, że stawy i mięśnie powinny już dawno odmówić posłuszeństwa. Pobiegłam po Adę.
Powrót do ciała był bolesny. Nie tak bardzo jak spotkanie z Maszynistką w więzieniu własnego umysłu, jednak wciąż nie było to uczucie, które chciałoby się wspominać. Choć dla mnie upłynęła cała wieczność, w rzeczywistości musiało minąć ledwie kilka sekund. Chłopiec przypatrywał mi się uważnie, obawiając się zapewne, że na darmo starał się mnie ocalić. Kiedy dałam mu gestem głowy znać, że już wszystko ze mną w porządku, wyraźnie odetchnął z ulgą. Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, dlaczego próbował mi pomóc. Nie znał mnie, nic o mnie nie wiedział, nie jestem nawet pewna, czy znał język, w jakim zwracałam się do swojej siostry. A jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że chciałam ją ocalić. Musiał, bo gdy Maszynistka zbliżyła się do wagonu, dał mi znak i puścił się pędem za jej plecy.
Staruszka od razu odwróciła się w jego kierunku. Na jej twarzy pojawił się grymas wściekłości. Nie przywykła do tego, by się jej sprzeciwiano. Podniosła dłoń i wykonała gest podobny do tego, jaki czyni się, by narysować coś flamastrem czy kredą na tablicy. Chłopiec upadł, a po jego kolanie pociekła krew. Maszynistka wskazała ruchem głowy na wagon. Jej więzień jednak zacisnął ręce w pięści i znów zerwał się do biegu. Ciężko było mi patrzeć, jak raz po raz upada, powalony kolejną gestem staruszki, jak na jego drobnym ciele pojawia się coraz więcej krwawiących ranek, ale nie miałam wyjścia. Jego poświęcenie nie mogło pójść na marne.
Najciszej, jak tylko mogłam, podbiegłam do wagonu. Jakimś magicznym sposobem znów był zamknięty. Podejrzewałam, że to dzieci zatrzasnęły się od środka, by uniknąć gniewu Maszynistki. Teraz jednak miały szansę na ucieczkę. Złapałam za sztabę. Była ciężka, mogłabym przysiąc, że dużo cięższa niż poprzednio. Nadludzkim wysiłkiem udało mi się jednak podnieść ją cicho i szybko. Potem uporałam się z zasuwą i próbowałam rozsunąć drzwi. Te jednak ani drgnęły. Zaczęłam podejrzewać, że Maszynistka w jakiś sposób wie, co próbuję zrobić. Możliwe, że tylko się mną bawiła, tylko sprawdzała, na ile mnie stać, wiedząc, że i tak nie może przegrać. Nawet jeżeli tak było, musiałam chociaż spróbować. Chłopiec, jaki poświęcił się dla mnie i innych dzieci zostawiał za sobą duże krwawe ślady, ledwo oddychając z wysiłku i bólu. A mimo to wciąż podnosił się i uciekał.
Spojrzawszy na niego, zaparłam się tak mocno, jak tylko potrafiłam i jeszcze raz spróbowałam otworzyć drzwi. Przez chwilę opierały się jeszcze, a potem nagle z wielkim zgrzytem przesunęły o kilkadziesiąt centymetrów, wpuszczając do środka strumień światła.
Na odgłos otwieranych drzwi Maszynistka odwróciła się w kierunku wagonu i wydała z siebie dziwaczny odgłos, jak gdyby ścierających się wielkich zębatych kół, między które dostanie się kawałek blachy.
– Uciekajcie! Zatrzymam ją.
Zdawałam sobie sprawę, jak śmiesznie to brzmiało. Jak mogłam zatrzymać istotę, która przetrwała eony lat, dalece potężniejszą i mądrzejszą niż cokolwiek, z czym się w życiu zetknęłam? Jak mogłam chociażby ją spowolnić? Musiałam jednak chociaż spróbować. Choćbym miała przypłacić to życiem.
– Zaufajcie mi, proszę. Uciekajcie! – powtórzyłam.
Maszynistka sunęła ku mnie, teraz już nawet nie markując kroków. Po prostu unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, jednocześnie pospiesznie wykonując w powietrzu ten sam znak, którym okaleczała dzielnego chłopca. Pierwszego draśnięcia prawie nie poczułam. Drugie zabolało mnie dużo bardziej – pękł mi łuk brwiowy, zalewając twarz krwią. Potem czerwień splamiła mu usta. Poczułam na języku cierpki, metaliczny posmak krwi. Co zrobi mi, gdy do mnie dotrze, skoro jest w stanie pociąć mnie na odległość? – myślałam. Dzieci jednak chyba uwierzyły, że mam w sobie moc, by przeciwstawić się Maszynistce. Na początku nieśmiało wychylały się z wagonu, spoglądając to na mnie, to na swoją prześladowczynię. Potem jedno z nich odważyło się wyskoczyć. Za nim drugie i trzecie. Musiały przeciskać się pojedynczo – nie udało mi się rozsunąć drzwi szerzej. Maszynistka tymczasem brakowało już zaledwie kilkunastu metrów. Dwunastu, dziesięciu. Mogłam już dokładnie przyjrzeć się jej twarzy – dziwacznym, czarnym oczom, jakie jednocześnie przyciągały mnie i odpychały obcością, jaką ciężko nawet zdefiniować w którymkolwiek z ludzkich języków, zaciśniętymi w kreskę ustami i… Dopiero teraz, gdy znajdowała się już tuż tuż, zauważyłam, że to, co brałam do tej pory za zmarszczki było bliznami. Setkami, tysiącami małych, podłużnych blizn. Jeżeli to przeżyję – pomyślałam, pewnie będę miała podobne. Nie zdążyłam jednak na tę myśl się uśmiechnąć, nie zdążyłam nawet mrugnąć, a Maszynistka znalazła się tuż przy mnie.