Natura to jednak jest zmyślne bydle. Skoro już cywilizacja europejska ma ustąpić miejsca barbarzyńcom, to postanowiła usunąć nas z całym inwentarzem.
Bo co po nas pozostanie? No przecież nie dzieci, bo przestaliśmy się rozmnażać. Pamiątki? Jakie, skoro wszelkie źródła dotyczące naszego życia codziennego utrwalamy w matrycy cyfrowej, która ma to do siebie, że łatwo ten zapis utracić. Zatem niedobitki po Europejczykach nie będą mogły nawet powspominać własnej przeszłości, bo zostawiły ją w pamięci telefonów, aparatów fotograficznych, komputerów.
Już ponad dekadę temu archiwiści wyżej rozwiniętych państw (a w archiwistyce ton nadają: Australia, Nowa Zelandia, Kanada, USA) zauważyli, że obecnym pokoleniom grozi zapomnienie. Ukuli na to nawet fachowe pojęcie: delete generation (skasowane pokolenie). Chodzi o to, że nie pozostawi po sobie tak licznych źródeł jak dotychczasowe, które pisały listy, wspomnienia, kroniki, gromadziły albumy ze zdjęciami. Owszem, każdy z nas robi tysiące zdjęć w jednym sezonie, pisze tysiące maili i esemesów, może utrwala swój dzień prowadząc dziennik, ale robi to w formie cyfrowej, której byt jest krótki i niepewny jak żywot motyla.
Nasze polskie masowe doświadczenie komputerowe liczy nie więcej jak ćwierć wieku, a przecież każdy ma za sobą przypadek utraty ważnych danych. Ważnych, czyli takich, które potrzebne są do bieżącego funkcjonowania. A co można powiedzieć o zapisach dotyczących naszego życia? Czy posiadamy swoje zdjęcia, teksty, maile sprzed 20 lat? Ilu z nas? Machamy na nie ręką. Jeśli nie to, to co po nas pozostanie?
Pozostaną miliny ton śmieci, wśród których wylądują resztki materialnych śladów naszej kultury: z rzeźbami, obrazami, księgami. I co z tym zrobią barbarzyńcy? Na pewno nie są trwalsze niż posągi Buddy z VI wieku z Bamjan w Afganistanie zniszczone przez talibów w 2001 roku.
Dariusz Magier