„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”
* * *
Rozmawiał głośno sam ze sobą. Choćby po to, żeby usłyszeć ludzką mowę. Przywoływał w pamięci jakieś wiersze – o dziwo, pamiętał wiele po rosyjsku! – teksty piosenek czy ulubione dialogi filmowe. Strzępy przeszłości.
Ale też sporo czytał. Książki brał z biblioteki, jak Pan Bóg przykazał, a potem nawet zwracał i stawiał na tej samej półce. Od dawna już miał awersję do powieści i opowiadań, i wcale mu nie przeszło. Biografie, eseje, książki popularnonaukowe – to tak.
Epickie wyjątki stanowiły tylko „Pan Tadeusz”, czytany niezmiennie przynajmniej raz w roku. I oczywiście „Tajemnicza wyspa” Verne’a, koniecznie w przekładzie Fedorowskiej. Te dwie książki miały niebywały dar „porządkowania rzeczywistości”, która była nieogarniona.
Podobnie było z jego ukochaną muzyką barokową. Podstawowa jedenastka: Vivaldi, Corelli, Pergolesi, Scarlatti, Albinioni, Handel, Telemann, Rameau, Couperin, Lully, no i Bach na stoperze (prawie jak w futbolu: Włosi, Niemcy, Francuzi…).
Czasami spędzał przy nich całe dnie. Nie, nie przeszkadzało mu wcale, że było tam za dużo nut. Utwory barokowe są lekkie i zarazem ciężkie, bogate i zwiewne. Nikt chyba nie jest w stanie zapamiętać ich nazw i opusów, ale to nie ma znaczenia. Ta muzyka przypomina suto zastawiony stół, cieszący zapachami, kolorami i przeróżnymi smakami. Można się nią najeść do syta. Jest w niej równocześnie i spokój, i radość.
* * *
Nie było wody i kanalizacji, dlatego szukał posesji z własnymi studniami i szambem. Na szczęście nie było ich tak mało.
Na zimę wybierał domy z tradycyjnymi piecami, albo – nawet chętniej – kominkami. Lubił palenie w piecu i w ogóle ogień. Może to rodzaj atawizmu? Na pewno.
* * *
Gdzieś przeczytałem, że człowiek ujawnia swoją osobowość w sposobie traktowania innych. Jestem więc tutaj człowiekiem bez osobowości. Człowiekiem bez właściwości.
* * *
Próbował obchodzić święta. Był z tym mały problem, bo na początku raz czy dwa zaniedbał liczenie dni i nie mógł być do końca pewny, że wigilia to wigilia. Jeszcze gorzej było z Wielkanocą, wypatrywał pierwszej wiosennej pełni, ale pewności nie było żadnej.
Na Boże Narodzenie ubierał choinkę, wkładał garnitur i jadł rybę.
Łatwo nie było. Zawsze płakał.
* * *
srebrny głos
aż serce drży
pod stopy ściele puch
by łatwiej biec
srebrna dal
jak dziwne sny
oddechy rwące szept
Maria i On
mały Skarb cicho śpi
w poduszce śmiechu i płaczu
zaraz się zbudzi i
noc rozpłynie się jak mgła
CDN…
*
zdj.: Tomasz Młynarczyk