Europejskie ligi powoli finiszują. W miniony weekend odbyło się kilka hitów o różnym ciężarze gatunkowym.
Zacznijmy od naszego grajdoła. Lechia i Legia przystąpiły do szlagieru z identycznym dorobkiem punktowym. Jako liderowi po trzydziestu kolejkach, gdańszczanom przypadł w udziale przywilej bycia gospodarzem meczu. I to oni zaczęli zdecydowanie lepiej, już na początku stwarzając zagrożenie. Po strzale Sobiecha piłkę wślizgiem zatrzymał Jędrzejczyk, który miał z nią kontakt klatką piersiową i (po chwili) ręką. Sędzia początkowo wskazał na wapno, ale po konsultacji z VAR decyzję anulował. Trudna sytuacja do interpretacji – dla mnie karny. W każdym razie Lechia dopięła swego i na przerwę schodziła z prowadzeniem. Haraslin wykorzystał bardzo dobrą centrę Michalaka, wyprzedził Stolarskiego i pokonał Cierzniaka.
Wydawało się, że Lechia – jak to ona – będzie starała się w drugiej połowie przeszkadzać Legii i dowieźć wynik do końca. Zwłaszcza, że Wojskowi nie prezentowali się przed przerwą dobrze. Na planach się jednak skończyło, ponieważ gospodarze zagrali po zmianie stron bardzo źle. Nagle Legia, która wcześniej miała z tym problem, zaczęła raz po raz zagrażać bramce Kuciaka. Zbyt mocno cofnięta Lechia prosiła się o karę. I Legia, grająca momentami z polotem, ją wymierzyła. Trafiali Stolarski (przypadkowo), Hamalainen (po pięknej akcji) i Medeiros (po mierzonym uderzeniu a’la Messi). W międzyczasie doszło do kolejnej spornej sytuacji w polu karnym Legii, tym razem interweniował Remy, ale tutaj zagranie ręką było całkowicie przypadkowe. Obie kontrowersje poniżej.
Przepisy dotyczące zagrań piłki ręką wymagają zmian, przede wszystkim powinny pozostawiać dużo mniejsze pole do interpretacji dla sędziów.
Tym zwycięstwem Legia zrobiła duży krok w kierunku obrony tytułu, przed nią teraz mecz z Piastem, który nieoczekiwanie włączył się do walki o mistrzostwo.
Lata temu włoski dziennikarz Gianni Brera nazwał potyczki Interu Mediolan z Juventusem Turyn mianem Derby d’Italia. Podkreślił tym samym rangę tych spotkań, naznaczając jako te najważniejsze w Serie A. Sobotni mecz nie miał w zasadzie stawki, bowiem Juve przyklepał scudetto tuż przed Wielkanocą, natomiast Inter jest raczej pewny miejsca w czołowej czwórce, dającego udział w Lidze Mistrzów. Mimo to, derby Włoch zawsze podwyższają ciśnienie.
Gospodarze San Siro ruszyli od początku do ataku, z wyraźną ochotą osłodzenia fanom średniego sezonu zwycięstwem nad odwiecznym rywalem. Długo zresztą na efekty nie kazali czekać, w siódmej minucie pięknym strzałem z dystansu Szczęsnego pokonał Nainggolan. Do końca pierwszej połowy Inter przeważał, a goście w zasadzie mu nie zagrozili. Juventus ocknął się po przerwie, Cristiano Ronaldo przypomniał sobie, że ma coś jeszcze do zrobienia przed końcem sezonu (capocannoniere) i bardzo ładnym uderzeniem pokonał Handanovicia. Wynik nie uległ już zmianie (Inter był bliższy wygranej, ale Lautaro Martinez nie wykorzystał „setki”), ale to nie koniec emocji we Włoszech – aż pięć drużyn bije się o czwarte miejsce!
Sezon Premier League stoi pod znakiem fantastycznego wyścigu o tytuł Manchesteru City i Liverpoolu, które zostawiły cały peleton daleko w tyle. Za plecami hegemonów trwa walka o kolejność na miejscach 3-6. Po niespodziewanej porażce będącego na pole position Tottenhamu z West Hamem, otworzyła się szansa dla Arsenalu, Chelsea i Manchesteru United na zbliżenie się w tabeli do Młotów. Arsenal, jak to ma w zwyczaju, koncertowo okazję zaprzepaścił, dostając łomot od Leicester. Natomiast Chelsea i MU grały w niedzielę mecz bezpośredni.
W pierwszej dekadzie obecnego wieku to te kluby rozdawały karty w Anglii. Rozgrywały między sobą wielkie mecze, wymieniały się tytułem mistrzowskim… Dzisiaj szukają utraconego blasku. Spotkanie na Old Trafford mogło jednych przybliżyć (MU), drugich bardzo przybliżyć (Chelsea) do miejsca w Top4. W obu przypadkach dawało ten cel rzecz jasna zwycięstwo. Czerwone Diabły bardzo mocno zaczęły, chcąc zatrzeć złe (0:2 z Man City) i fatalne (0:4 z Evertonem) wrażenie z ostatnich dni. Szybko dopięły swego, za sprawą byłego zawodnika Chelsea Juana Maty, który strzelił bramkę po bardzo widowiskowej akcji (podanie Lukaku – miód!). Nie na długo jednak tego zapału gospodarzom starczyło. The Blues nie grali nadzwyczajnie, ale przed przerwą udało im się wyrównać, ponieważ po raz kolejny w ostatnich tygodniach błąd popełnił ten, którego w Manchesterze United o pomyłki można było posądzać jako ostatniego. David De Gea. Antonio Rudiger uderzył z dystansu, hiszpański golkiper nie umiał zdecydować, czy piłkę łapać, czy odbijać – wyszło tak, że sparował ją pod nogi swojego rodaka Marcosa Alonso. Szkoda tylko, że rodaka z przeciwnej drużyny… Obrońca Chelsea skorzystał z prezentu.
O drugiej połowie nie ma za bardzo co pisać, ponieważ oba zespoły grały tak, jakby remis je satysfakcjonował, choć przecież nie mógł! Cóż, jedni i drudzy mają o co się bić do końca sezonu, ale ich forma wygląda tak, jakby rozgrywki już były dla nich zakończone. Chelsea pozostaje w grze w Lidze Europy i ma duże szanse na jej wygranie, ale musi o wiele więcej z siebie dać.
W tym tygodniu półfinały Ligi Mistrzów i Ligi Europy, a także finał Pucharu Polski.