Rozdział 33. Tego samego dnia Jan Kochański zdecydował się poprosić na wesele Michała swoją koleżankę z pracy, którą była pielęgniarka Zofia Sawicka. Ta właśnie kończyła swój dyżur i szykowała się do wyjścia.

-Jak pani fajnie, że już pani może iść do domu – zaczął Jan.

-Panu też fajnie, bo mógł się pan wyspać u siebie w domu.

-Nie trzeba się tak przejmować pacjentami pani Zofio – rzekł z uśmieszkiem. – Powinni wiedzieć, że lekarz też się chce przespać w nocy.

-Lekarz tak, ale nie pielęgniarka. – W tym momencie Zofia założyła płaszczyk na siebie i zaczęła zapinać guziki.

-Muszę powiedzieć, że bardzo ładnie wygląda pani w tym zielonym płaszczyku. Niczym zielony kapturek – zażartował Jan.

-Chyba czerwony kapturek – odparła z uśmiechem. – Pierwszy raz od tylu lat powiedział mi pan komplement.

-A bo zawsze zwracałem uwagę nie na ubranie, tylko na to co jest pod ubraniem.

-Mam panie doktorze małą prośbę – zaczęła niepewnie Zofia.

-Proszę mówić, chętnie pani pomogę – odrzekł Jan.

-Jak pan wie sama wychowuję syna, bo byłam głupia w młodości….

-Każdy popełnia w tym wieku błędy.

-Tylko, że ten błąd sprawił, że zmarnowałam sobie najlepsze lata.

-Ale ma pani syna.

-To prawda i to dobrego syna – odparła uśmiechnięta. – On jutro kończy dwadzieścia lat i chciałam mu zrobić jakieś przyjęcie w domu, a pobory będę mieć na koncie najwcześniej pojutrze i chciałabym pana prosić, żeby mi pan pożyczył sto złotych.

-Nie ma sprawy – i wyjąwszy banknot dwustu złotych dał go Zofii. – Proszę.

-Ale ja chcę pożyczyć sto złotych, nie dwieście.

-Sto złotych pani pożyczam, a sto daję w prezencie pani synowi na urodziny.

-Ale ja nie mogę tego przyjąć.

-Mnie jak wręczają koperty to też tak mówię, ale oczywiście biorę – zażartował Jan.

-Dlaczego pan ma dawać pieniądze mojemu synowi?

-Dlatego, że to pani syn, a ja sobie panią bardzo cenię. A ponadto, jeśli to dobre dziecko, to tym bardziej mu się należy.

-Dziękuję w imieniu syna, a te sto złotych postaram się szybko oddać.

-Przyznam się, że ja też mam do pani prośbę, chociaż trochę większą – zaczął Jan.

-Chętnie się panu zrewanżuję.

-Chciałbym, żeby poszła pani ze mną na wesele mojego bratanka, jako osoba towarzysząca.

-Mówi pan poważnie? – zapytała Zofia z niedowierzaniem.

-Mogę pani pokazać zaproszenie.

-A kiedy to ma być?

-Piętnastego lipca.

-Fajnie się składa, bo akurat mam wtedy urodziny – rzekła Zofia.

-To rozumiem, że się pani zgadza?

-Tylko, że ja słabo tańczę – rzekła z uśmieszkiem.

-Ja dobrze tańczę, to jak będziemy mieli jakiś nocny dyżur to sobie poćwiczymy.

-No dobrze, tylko czy pan to dobrze przemyślał?

-Proszę to mnie zostawić.

-Pytam, bo przecież pan jest doktorem, a ja tylko pielęgniarką – stwierdziła Zofia.

-Oj pani Zosiu – uśmiechnął się Jan. – Co my lekarze zrobilibyśmy bez pielęgniarek.

-Dobrze, chętnie się z panem wybiorę na to wesele. Do widzenia – rzekła Zofia i wyszła z gabinetu.

-Yessss – krzyknął do siebie Jan i zadowolony zaczął przeglądać gazetę.