Dzień pierwszy, czyli czas na Mbappe?

Kylian Mbappe objawił się pięć lat temu jako piekielnie utalentowany nastolatek. Już w trakcie znakomitego w jego wykonaniu sezonu 2016/17 w barwach Monaco został określony przyszłym piłkarzem numer jeden na świecie. Klasę potwierdzał w PSG i na mundialu w Rosji, kiedy został mistrzem świata. Dzisiaj Mbappe ma dopiero dwadzieścia dwa lata, a wydaje się, że w lidze francuskiej już się zasiedział. Wiek to jego wielki atut, bowiem ma jeszcze dużo czasu na podbijanie europejskich aren.

Szesnastego lutego zdobył jedną z nich. Zagrał koncert przeciwko Barcelonie na Camp Nou. Występ idealny – bezczelna wręcz swoboda, maksymalne wykorzystanie największych atutów (dynamika i technika), wreszcie hat-trick… Mistrzowie Francji zdeklasowali bezradną Barcę. Zdecydowany Marquinhos jako szef defensywy, znakomity Verratti w środku pola (cudna asysta przy wyrównującym golu) i wspomniany Mbappe to kręgosłup PSG – zespołu, który ponownie będzie liczył się w walce o końcowy triumf w Lidze Mistrzów. A przecież brakowało Neymara (a może właśnie nie?) i Angela Di Marii!

A Barcelona? Degrengolada trwa. Zbieranina do bólu przeciętnych piłkarzy, na których kilka lat temu katalońscy bonzowie i sztab trenerski nawet nie spojrzeliby w kontekście wzmocnień; Pique i Busquets, będący karykaturami samych siebie; no i Messi, któremu się już najwyraźniej nie chce. Tę drużynę stać tylko na zrywy raz na kilka meczów, w pozostałych niezmiennie się męczy. Wynik (4:1 dla gości) szokuje na papierze, ale absolutnie nie dziwi.

Więcej o sytuacji w Barcelonie w tym miejscu:

Bankcelona. Jak Duma Katalonii straciła kasę i sportową klasę

Rok temu faworyt tej pary byłby oczywisty. Ale, jak to mówią, rok to w piłce epoka. Przez ten czas Liverpool z doskonałej maszyny przeistoczył się w drużynę nieprzewidywalną, w niekoniecznie dobrym znaczeniu. Natomiast RB Lipsk to półfinalista Champions League sprzed sześciu miesięcy, a w tej chwili jedyny w pełni poważny rywal Bayernu w Bundeslidze. W dodatku zespół zupełnie nie odczuł straty największej gwiazdy, Timo Wernera.

Z uwagi na obostrzenia związane z epidemią, RB Lipsk podejmował The Reds… w Budapeszcie. (Zresztą niewykluczone, że rewanż również odbędzie się w stolicy Węgier). Problemy Liverpoolu w tym sezonie polegają na: dużej liczbie kontuzji (przede wszystkim Van Dijka; Klopp często musi łatać środek obrony rozgrywającymi!), jeszcze większej liczbie marnowanych okazji bramkowych, a także kuriozalnych błędów w obronie (ostatnio „popisywał się” bardzo pewny wcześniej Alisson). Ostatni wymieniony czynnik zadecydował o wyniku meczu. Tyle, że były to błędy popełnione przez gospodarzy.

Najpierw przy golu Salaha „asystował” (piękne podanie!)… kapitan RB Marcel Sabitzer. Pięć minut później Mukiele, próbujący wybić długą piłkę zagraną do Sadio Mane, źle obliczył jej lot i Senegalczykowi pozostało tylko podwyższyć wynik. Poza tym mecz był wyrównany, tylko co Lipskowi po tym? Liverpool – któremu obrona tytułu mistrza Anglii już nie grozi i który w końcu musi się ogarnąć w lidze na tyle, aby skończyć ją w „czwórce” – raczej już tego nie wypuści i spróbuje zaatakować „uszatkę” z tylnego fotela.

Dzień drugi, czyli… a może jednak Haaland?

Zdarza się często, że drużyna źle wchodzi w mecz, „zostaje w szatni”. Zwykle kończy się to szybką stratą bramki i trzeba gonić wynik. Mówił kiedyś Orest Lenczyk: „Wychodzimy na mecz, w pierwszej minucie sami strzelamy sobie gola i osiągamy jednocześnie dwa cele. Po pierwsze – głupią bramkę mamy już za sobą. Po drugie – zostaje nam nie godzina, ale 89 minut na wyrównanie strat”. Juventus wziął sobie do serca słowa nestora, tracąc gole w 1. i 46. minucie…

Mistrzowie Włoch mają swoje problemy w Serie A, gdyż ich plany dotyczące kolejnego scudetto mocno komplikuje postawa Interu i Milanu – czyli wróciły stare dobre czasy. Porto w lidze mocno odjechał Sporting; Smoki muszą raczej patrzeć za siebie. Faworytem tej pary był (jest?) Juventus, który w tym sezonie ma dwa oblicza. Potrafi zaprezentować się na miarę potencjału (wielkiego) i bezdyskusyjnie wygrać, obojętnie z kim. Niestety, jeszcze więcej zdarza się Starej Damie meczów bezbarwnych i, w odróżnieniu od poprzednich sezonów, przeważnie ich nie wygrywa. I taki był mecz z Porto, którego bianco-neri mogli rzutem na taśmę nie przegrać, ale sędzia w niejednoznacznej sytuacji nie dał gościom karnego w doliczonym czasie (chyba słusznie). Juve i tak wyjeżdża z Portugalii z niezłym wynikiem, bo strzelony gol przez Chiesę nie był wypadkową gry przyjezdnych, a raczej padł pomimo ich kiepskiej postawy. No, ale jeśli w jednym meczu traci się dwa gole w pierwszej minucie każdej połowy… Kwestia awansu nadal jest otwarta. Facet z siódemką na plecach tak tego nie zostawi.

Najbardziej wyrównana para 1/8 finału LM stworzyła najlepsze widowisko pierwszego tygodnia po wznowieniu rozgrywek. Spotkały się dwie kojarzone z żywiołowością drużyny. Borussia płaci cenę za chimeryczność i musi gonić w Bundeslidze. Za to Sevilla bije ostatnio każdego. Stąd to Andaluzyjczyków należało upatrywać w roli delikatnego faworyta. A zwłaszcza pierwszego meczu, rozgrywanego na ich terenie.

I zaczęło się zgodnie z planem gospodarzy, którzy objęli prowadzenie. Potem jednak Erling Haaland przypomniał, za co rok temu był niemal wynoszony na ołtarze. Norweg znowu włączył tryb zniszczenia wszystkiego, co na jego drodze. Strzelił dwa gole, które dały BVB spokój w postaci dwubramkowej przewagi (wcześniej trafił Dahoud). Dobrze dla rywalizacji, że Sevilla pod koniec zmniejszyła rozmiary porażki, bo konieczność zdobycia trzech bramek w Dortmundzie byłaby przeszkodą niemal nie do przeskoczenia.