Nazajutrz świeciło słońce. Rodzice zarządzili, że idziemy na plażę. Bardzo mnie ta perspektywa ucieszyła. Po powrocie do Radomia będę mógł się pochwalić chłopakom, że kąpałem się w prawdziwym morzu. Woda była zimna, orzeźwiająca. Mnie to nie przeszkadzało. Tacie też. Mama zamoczyła tylko stopy i stwierdziła, że nie ma ochoty się kąpać. Wolała z Hanią robić babki z piasku siedząc pod dużym parasolem. Skakanie przez fale jest najlepszą zabawą pod słońcem.

Potem zbierałem muszelki do woreczka, który dała mi mama. Ona zawsze jest przygotowana na każdą okoliczność. Czasem się zastanawiam skąd wie, co akurat może być potrzebne. Jej torba nie jest aż tak duża, by mogła pomieścić wszystko. Nie udało mi się znaleźć żadnej naprawdę dużej muszli, lecz byłem zadowolony. Gdy usiadłem na ręczniku, by trochę odpocząć po wodnych harcach, z prawej strony zobaczyłem chłopca z blond lokami, który oglądał książkę. Rozpoznałem w nim Wojtka. Podbiegłem, bo strasznie byłem ciekawy jaka lektura go tak wciągnęła. Osobiście lubię tylko komiksy. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy okazało się, że książka, którą Wojtek trzyma na kolanach nie jest książką, tylko klaserem na znaczki pocztowe. Usiadłem obok niego.

Zaczął mi opowiadać o swojej kolekcji. Nie uwierzycie: buzia mu się nie zamykała. Morowy chłopak. Miał znaczki z masztowcem, ze zwierzętami, ze sławnymi ludźmi, ale najbardziej podobała mi się kolekcja samochodów. On też był z niej dumny. Dostał je od wujka, który pływa statkiem po całym świecie, bo jest kapitanem. Też chciałbym mieć takiego wujka.

Gdy tak siedzieliśmy, do naszych uszu dobiegł kobiecy pisk. Zaraz usłyszeliśmy szloch. Wstaliśmy pospiesznie z ręcznika i dołączyliśmy do grupki plażowiczów.

– Moja Pusia, moja kochana Pusia. Ktoś ją porwał. – Kobieta w kostiumie w cętkowane wzory i kapeluszu z dużym rondem biegała po plaży we wszystkie strony.

– Kto to Pusia? – zapytał mężczyzna w zielonych slipkach drapiąc się po wydatnym brzuchu.

– Jak to? – rzuciła mężczyźnie pogardliwe spojrzenie spod mocno pomalowanych rzęs. – Moja psinka kochana. Taka malutka. Ona nie może być sama bez swojej mamusi.

Ten w zielonych slipkach zaczął się śmiać, aż wydatny brzuch trząsł mu się i przez to wydawał się jeszcze bardziej wypukły.

Patrzyłem na kobietę i przypomniałem sobie, że to ona jechała tym samym pociągiem co ja, a Pusia to pewnie ten śmieszny pies, którego trzymała na kolanach. Dziwna sprawa. Wczoraj ginie kura, dzisiaj pies.

Ludzie uśmiechali się, kręcili głowami i rozchodzili się do swoich spraw, czyli do plażowania. Spojrzeliśmy z Wojtkiem na siebie porozumiewawczo i bez zbędnego gadania przystąpiliśmy do akcji. Chodziliśmy po plaży i wypytywaliśmy wszystkich, czy nie widzieli śmiesznego małego stworzonka z czerwoną kokardką na głowie. Wszyscy kręcili głowami i rozkładali ręce. Postanowiliśmy zadziałać inaczej. Podeszliśmy do kobiety w stroju w cętki, która głośno płakała.

– Proszę pani, chcemy pomóc – powiedziałem powoli.

Spojrzała na nas załzawionymi oczami. Makijaż oczu spłynął jej czarnymi smugami na policzki. Nos był czerwony, usta blade.

– Kochani chłopcy. Jak możecie pomóc? Pewnie ktoś ją ukradł. Ona jest dużo warta. To medalistka.

– Medalistka? – Nie rozumiałem.

– Tak. Jej rodzice też zdobywali medale i puchary na wystawach psów. Po wczasach miałyśmy jechać na kolejne zawody. A teraz przepadło.

– Nie trzymała jej pani na smyczy? – zdziwiłem się. Jeśli pies był drogi, to powinno się go pilnować jak oka w głowie.
– A i owszem. Nawet ją przywiązałam do tego drzewa. Tu jest takie ustronne miejsce. Z Pusią nie lubimy hałasu. Teraz nie ma ani jej, ani smyczy.

Rozejrzałem się wokół. Były tam tylko rzeczy należące do kobiety. Nic podejrzanego. Nie widziałem też śladów na piasku. Dalej ciągnął się las. Jeśli ktoś chciał ukraść Pusię, to musiał tu przyjść w butach. Inaczej pokłułby sobie stopy o sosnowe igły. Albo przyjechał autem. Ale tu nigdzie nie zmieściłby się samochód. Poza tym wszyscy by go zauważyli.

– Ma pani zdjęcia Pusi? – zapytałem chociaż dobrze przyjrzałem się jej wczoraj w pociągu. Teraz interesowała mnie bardziej smycz.

– Naturalnie. Lubię się chwalić moją psinką. To z ostatnich zawodów. – Podała mi zdjęcie, na którym stała uśmiechnięta trzymając w jednej ręce Pusię, a w drugiej ogromny puchar.

– To ta smycz? – zapytałem patrząc na zdjęcie.

– Nie. Ta jest elegancka, na pokazy. Ta, którą dziś miała Pusia była czerwona.

– Wszędzie pani szukała?

– Oczywiście. Idę na milicję. – Zaczęła zbierać swoje rzeczy.

– To my się jeszcze rozejrzymy. Pani też mieszka w Bajce? – Chciałem wiedzieć, gdzie jej szukać, jeśli uda nam się wpaść na jakiś trop.

– Tak w apartamencie. Cenimy sobie z Pusią wygodę. – Na ramię zarzuciła ogromną torbę. Ugięła się pod jej ciężarem. Na stopy włożyła klapki na obcasie i dróżką wśród drzew ruszyła w kierunku komisariatu.